„Pomyśl o tym. /Gdybym była słońcem złotym” od tych wyśpiewanych słów zaczynał się częstochowski koncert Beaty Kozidrak z cyklu Beata Kozidrak B3 Exclusive Tour. Nikt z obecnych nie musiał myśleć, każdy mógł zobaczyć na własne oczy, że Beata jest najbardziej złotym słońcem na scenie. A hasło “Be Free” przyświecało wszystkim… nawet po koncercie!
Jestem szaleńczym miłośnikiem koncertów, a gdy w grę wchodzą koncerty takich ikonicznych wokalistek jak Beata Kozidrak, to już na kilka wyprzedzających tygodni jestem podekscytowany do granic możliwości. Bilety czekają, stylówka wybrana, teksty piosenek wyuczone w głowie. „Taki mam plan […] BINGO!”
Trasa B3 Exclusive jest pierwszą taką trasą, na której artystka oprócz swoich bajm’owych piosenek i solowych hitów pobawiła się aranżacją. Jak sama wspominała, zwerbowała swoich przyjaciół, którzy odświeżyli brzmienie starych hitów oraz tych z najnowszego albumu piosenkarki. Ale zacznijmy od początku. Oprawa koncertu była niczym wyciągnięta z burleski, mieniące się w światłach, połyskujące zasłony a na środku wiszący z „nieba” napis-Beata. I to właśnie ten napis sugeruje, że ten wieczór należeć będzie tylko i wyłącznie do niej. Nawet minimalistyczna kropka jest jak wisienka na torcie. Beata i kropka. Minimalizm, przyozdobiony cekinami, światłami i wyżej wspomnianymi akompaniamentami muzycznymi. Sama Beata mimo lekkiego kaszlu na początku koncertu dała z siebie wszystko. Forma wydaje mi się, że szczytowa. Zaprezentowane nogi w pierwszym akcje, zakompleksiły niejedną kobietę i z całą pewnością rozmarzyły niejednego mężczyznę. Oczywiście mógłbym iść za ciosem i zacząć porównywać Beatę Kozidrak do polskiej Madonny, Beyonce czy Tiny Turner, jak mają w zwyczaju polskie portale i fanpage, ale ta Pani nie potrzebuje żadnych porównań. Beata jest wyjątkowa i to jest pewne!
Cały koncert zaplanowany zapewne od pierwszej po ostatnią sekundę, jest idealnym przykładem, jak bez fajerwerków można naładować publiczność, tę szaloną stojącą pod samą sceną i tą nieco schowaną na balkonie filharmonii. Wszyscy byli jak po dobrym energetyku, tańczyli, śpiewali i patrzyli z zachwytem na połyskującą w blasku fleszy diwę. Setlista osobista, czuła, ale i pełna seksapilu, który oczywiście Beata potrafi wykorzystać, jak mało która rodzima artystka. Na scenie, mimo upływu lat od debitu, nadal jest tą młodą zadziorną kobietą, która śpiewa, tańczy i bawi się wraz z publicznością, która nawet wpadkę z mikrofonem obraca w żart, która zaczepia publiczność i nie waha się odpowiadać na komentarze fanów. Stojąc na scenie, niweluje barierę artysta/fan, jest równa nam, jak gdyby chciała powiedzieć „słuchajcie teraz ja pośpiewam, a wy sobie potańczcie, później zmiana”. Koncert oprócz wszelakich ochów i achów był kwintesencją udanego/idealnego zrealizowanego show. Scenografia, stroje, chórki, instrumenty, zaskakujące aranże, jak chociażby jazzowo/burleskowy “Józek nie daruje ci tej nocy“, bądź cover Jams’a Brown’a – „I Feel Good” (Który Beata, muszę przyznać, wykonuje go tak, że jego pierwotna wersja powinna być właśnie taka- zadziorna, drapieżna, pełna nonszalanckiego szczęścia! ;))
Mogę zacytować Kozidrak i napisać otwarcie „Beata, upiłem się Tobą”, lecz w tym najbardziej pozytywnym tonie, jaki może istnieć. Dała czadu, rozpalając serca, głosy i nogi pozostawiając łakomą chrapkę na więcej i więcej!
„Wo! I feel good, I knew that I wouldn’t if”!