Do zatoczki przy szklanym przystanku podjeżdża czerwony autobus. Ludzie wysiadają i wsiadają jednocześnie, okropnie się przy tym rozpychając. Wszystko po to, żeby chwilę później rozpocząć wyścig po ostatnie wolne, upragnione miejsce, które i tak trzeba będzie ustąpić starszej pani stękającej nad głową na dzisiejszą młodzież. Dzień jak co dzień, zwyczajne piątkowe popołudnie. Ale kilka metrów dalej od tej scenki rozgrywa się dramat.
Z pozoru zwyczajna kobieta około czterdziestki stoi przed sklepem przy jednej z łańcuckich ulic. Niezbyt wyjątkowa wydaje się sytuacja, w jakiej znajduje się pani B. Podobne zdarzenia rozgrywają się nieustannie. Gdy wiesza foliową reklamówkę na kierownicy swojego brązowego „składaka”, plastikowe ucho tak po prostu rozrywa się, a zakupy rozlatują wokół roweru. Kobieta z przerażeniem w oczach rozgląda się. Drżą jej ręce, a w oczach stają łzy. Ma wrażenie, że skupia na sobie całą uwagę, że jest powodem do drwin i szyderstw ze strony przechodniów. A przecież nikt nie patrzy. Ludzie nadal, jakby nigdy nic, pchają przed sobą wózki pełne jedzenia. W końcu zbliża się weekend i jeśli na ten czas nie nakupią zapasów godnych pułku wojska, umrą z głodu. Wszystko byle szybciej, byle jechać do domu. Nikt nie patrzy. Chociaż nie… ktoś się jednak przyglądał. Ale jedyne, co zrobiła ta osoba, to kilka dni później opowiedziała rodzinie owej pani o tym, czego była świadkiem. Stąd i ja wiem o całej sytuacji. Wiem również, że obserwator znał problem chorej kobiety, a jednak wtedy nie zareagował. Chociaż padły słowa „tak mi jej było szkoda!”.
Tak, trzęsąca się pani jest chora. Kilka lat temu diagnozy wykazały, że cierpi na schizofrenię.
Inny, ale nie gorszy
Idąc przez miasto nikt nie zastanawia się nad tym, kogo mija. Co byś zrobił, gdybyś wiedział, że pani B. nie jest tylko przewrażliwioną na swoim punkcie kobietą, a osobą chorą? A co, jeśli ten mężczyzna pod ścianą, którego dzisiaj mijałeś ma depresję, ale boi się wybrać do lekarza? Przecież to wielki wstyd, gdyby ktoś zobaczył go wchodzącego w drzwi z napisem „PSYCHIATRA”. A ty, gdybyś wcześniej wiedział, na co cierpi pewnie, jak najszybciej przeszedłbyś na drugą stronę ulicy. I nie ma w tym nic niezwykłego. Chorzy budzą strach u „normalnych”, zdrowych. Z informacji podanych na stronie slownikmedyczny.edu.pl możemy dowiedzieć się, że „Schizofrenia jest chorobą psychiczną charakteryzującą się utratą kontaktu z rzeczywistością (należy do grupy psychoz). Chory wytwory choroby traktuje jak rzeczywistość i nie chce uwierzyć, że nie są one prawdziwe. W zależności od dominujących objawów wyróżniamy schizofrenię paranoidalną, hebefreniczną, katatoniczną i niezróżnicowaną.”. Chociaż w teorii brzmi to dość prosto to jednak nadal istnieją bardzo krzywdzące stereotypy dotyczące tej choroby. Na pytanie zadane przez CBOS „Czy mógłby Pan powiedzieć, jak określa się w Pana otoczeniu osoby chore psychicznie?” najczęściej padającymi odpowiedziami były słowa takie jak np. down, mongoł, wariat, świr, czubek, czy obłąkany. Zazwyczaj też pierwszym skojarzeniem, jakie się nasuwa na myśl jest zaśliniony człowiek z obłędem w oczach zapakowany w biały kaftan bezpieczeństwa. Ewentualnie morderczy psychopata rodem z „Milczenia owiec”.
Osoby chore traktuje się jakby nie były pełnowartościowymi ludźmi. Hasło: „To schizofrenik” wrzuca człowieka automatycznie do odrębnej kategorii. Odrzuca się go, nie pozwalając mu normalnie funkcjonować. Jest przecież Inny. Gorszy. Nienormalny. A może my po prostu nie możemy pojąć tego świata pełnego lęku, samotności i to my jesteśmy inni?
Często chorzy mają urojenia przypominające najbardziej zawikłane teorie spiskowe, których sens widzą tylko i wyłącznie oni sami. Odsuwamy się od nich przez to. Zostają samotni, co jeszcze bardziej pogarsza ich stan. A z reguły takie osoby mogą się okazać o wiele bardziej wrażliwe na krytykę niż wszyscy „normalni”. Ale zdeterminowana rodzina i odpowiednio dobrane leki zdziałają bardzo dużo.
Pani B. jest tego dowodem. W najgorszym okresie choroby żyła w swoim własnym świecie i z nikim nie rozmawiała. Wszyscy byli złymi i denerwującymi ludźmi. Chciała być tylko sama, nie akceptowała żadnej pomocy. W jej mniemaniu każdy chciał dla niej jak najgorzej. Z czasem stała się nawet przeświadczona o tym, że rodzina chce ją otruć. W takim stadium osobę poddaje się hospitalizacji tak, jak i w przypadku chorych, których uważamy za „normalniejszych”.
Współczujemy osobie, która ma raka, więc dlaczego boimy się osób, które chorują na umysł? Dlatego, że ich nie rozumiemy? Z obcokrajowcem też się trudno porozumieć, ale z reguły wtedy nie ucieka się ze strachem.
Pamiętam opowieść mamy o starszej pani, którą pamięta z dzieciństwa. Kobieta siadała z grubą laską na wysokim progu swojego starego, drewnianego domu. W tym czasie okoliczne dzieci podbiegały i wyśmiewały ją. Drażniły się, jak to mają w zwyczaju. Wołały: „głupia Weronka”, a ona straszyła je swoją drewnianą lagą. Podobno wcale nie była taka głupia. Uwielbiała czytać książki. Była uznawana za lokalną wariatkę, ale można powiedzieć, że w całym swoim nieszczęściu była trochę szczęściarą. Właśnie dlatego, że mogła siedzieć na tym progu. A dzieci? Dzieci zawsze były i będą czasami dokuczliwe. A w „psychiatryku” tamtych czasów czekałyby ją pewnie elektrowstrząsy. Gdyby żyła w średniowieczu, jej odmienność przypisywano by dziełu diabła. Ale gdyby żyła teraz, 40 lat później? Czy zaakceptowalibyśmy Weronikę z jej odmiennością?
Możliwe, że pomimo krążących stereotypów jednak tak. Nasze społeczeństwo przecież się zmienia, nie tkwi w jednym punkcie. Jeśli porównamy badania CBOS z poszczególnych lat możemy dostrzec zmiany zachodzące w ludziach, a nawet w samych chorych. Przestają się wstydzić swojej „inności” i wychodzą na ulicę. Przykładem może być „Marsz solidarności z osobami chorymi psychicznie”, który przeszedł ulicami Lublina. Istnieje też program “Schizofrenia – Otwórzcie Drzwi”. Z roku na rok jest coraz lepiej. Oby tylko tak dalej.
Reportaż nagrodzony w konkursie dziennikarskim XXIII Rzeszowskich Dni Kultury Szkolnej