Marcin.jpg
fot. Olga Chernenko

“Muzyka to nie moja fanaberia, ale sposób na życie” – mówi Marcin Bembenik. Jest uzdolnionym młodym człowiekiem i absolwentem Szkoły Muzycznej II stopnia w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 im Wojciecha Kilara w Rzeszowie. Marcin to też zapalony aktor od wielu lat związany z grupą teatralną „Trema” z Husowa.

Jak dawno zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
6 lat temu, dość spontanicznie i nie do końca świadomie. Otóż kapelmistrz orkiestry w Husowie, pan Zdzisław Magoń, prowadził szkółkę, uczył nowych muzyków gry na instrumentach. To on zaraził mnie tym „muzycznym bakcylem”. Zacząłem grę na “altówce” (sakshornie altowym). Jednak stwierdziliśmy, że ze względu na predyspozycje, przeniosę się na większy instrument, którym stał się sakshorn. Miałem też krótki epizod z trąbką i instrumentami perkusyjnymi. A jako ciekawostkę dodam, że podczas pierwszego występu z orkiestrą, w Dniu Strażaka, grałem na czynelach, czyli talerzach.

Jednak po tych wszystkich próbach został sakshorn, dlaczego? Co jest w tym instrumencie, że tak Cię inspiruje?

Chyba żaden muzyk nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego ten instrument, a nie inny. Po prostu „polubiliśmy” się z tym moim sakshornem. Czułem, że gra na nim sprawia mi ogromną przyjemność, czego nie miałem podczas gry na innych instrumentach. Można powiedzieć, że to trochę on wybrał mnie, a nie ja jego. Teraz już bym go nie zamienił.

Sześć lat szkoły muzycznej to długi okres, podczas którego nieraz wiele musimy poświęcić. Nie miałeś nigdy ochoty przerwać, zakończyć, poddać się?

To prawda, decydując się na podjęcie nauki w szkole muzycznej, trzeba liczyć się z wieloma konsekwencjami: z brakiem czasu, wieloma godzinami ćwiczeń i dodatkową nauką. Chyba każdy muzyk ma czasem chwile zwątpienia, jednak ja jestem dość konsekwentny w swoich działaniach. Od początku wiedziałem, z czym to się wiąże, ale moje zamiłowanie do muzyki było silniejsze. To dało mi motywację do dalszej nauki.

Niedawno wróciłeś z Norwegii, gdzie wraz z kolegami graliście koncerty. Czyżby muzyka była połączeniem przyjemnego z pożytecznym?

Tak się szczęśliwie złożyło, że są sytuacje, gdy mogę za sprawą pasji również zarabiać pieniądze. Bardzo mnie to cieszy, gdyż dążę do tego, aby moja gra stała się też źródłem utrzymania. Zdarzają się takie wyjazdy jak ten, z których bardzo chętnie korzystam. Ponadto uczę dzieci gry na sakshornie, tubie i trąbce. Daje mi to dużo satysfakcji, gdy mogę dzielić się swoją wiedzą. Później, widząc efekty pracy tych młodych, czuję, że to, co robię, jest komuś potrzebne. Wychodzę z założenia, że w życiu powinno się dążyć do tego, aby wychodząc codziennie do pracy, robić to z przyjemnością i radością, mając satysfakcję z jej wykonywania.

Poza obecnością w Twoim życiu muzyki jest też druga pasja, czyli aktorstwo. Jak zaczęła się twoja współpraca z grupą teatralną „Trema”?

Do „Tremy” dołączyłem w 2008 roku. Zaczęło się to dość niewinnie. W tejże grupie grały moje koleżanki ze szkoły, które kiedyś zaprosiły mnie na spotkanie, a ponieważ jestem człowiekiem bardzo społecznym – jak raz poszedłem, tak ciągle jestem związany z grupą. Gra na scenie daje mi przede wszystkim możliwość wcielania się w role innych ludzi, patrzenie na świat ich oczami. Największą sztuką jest zagrać wiarygodnie, aby odbiorca nie czuł się oszukany. Bycie aktorem nauczyło mnie patrzenia na świat z innej perspektywy. Wnosi w moje życie taki powiew nowości i wolności. Na scenie mogę być sobą, może wcielam się w jakąś postać, ale robię to autentycznie. Staram się do każdej roli podchodzić indywidualnie. Aby dobrze zagrać, trzeba wejść w tę postać, na chwilę stać się nią, zrozumieć jej motywy.

Łatwiej gra Ci się na scenie jako aktorowi czy jako muzykowi?

Zawsze będzie różnica między tymi dwoma występami. Gdy gram jakąś rolę, ludzie nie patrzą na mnie jak na Marcina, tylko jak na postać. Widzą osobę, którą w danym spektaklu się wcielam. Natomiast, gdy wychodzę na scenę, jako muzyk i mam wykonać jakiś program, ludzie widzą we mnie właśnie muzyka. Patrząc na mnie, dostrzegają mój talent, moje zaangażowanie, emocjonalność. Nie da się połączyć tych dwóch pasji w jedno i powiedzieć, że ludzie zawsze widzą to samo, bo tak nie jest. Tak samo jest ze stresem. Gdy gram w spektaklu, mówiąc szczerze, nie mam tremy, ale gdy wychodzę na scenę i mam zagrać utwór na sakshornie, stres jest ogromny. Teraz nauczyłem się go kontrolować i zmieniać go w formę motywacji. Moim nieopatentowanym sposobem jest przynoszenie wody na każdy koncert. Podczas przerw piję łyk, co pozwala mi się odprężyć i uspokoić. Każdy ma swój sposób na stres, najważniejsze, aby był skuteczny.

Dziękuje za rozmowę i życzę Ci, aby wszystkie twoje plany i marzenia zostały spełnione!

fot. Agnieszka Mac-Uchman fot. archiwum rozmówcy