W wybieraniu ścieżek własnej przyszłości bardzo pomocny może być głos starszych kolegów. O taki poprosiłem Wojciecha Urbana, absolwenta naszego liceum, studenta historii i dziennikarstwa, redaktora portalu „Może coś Więcej”, a także pracownika Biura Promocji Akademii Ignatianum w Krakowie.
Rozmawiam z Tobą jako absolwentem łańcuckiego 2 LO, zacznijmy więc od Twoich pierwszych skojarzeń z naszą szkołą…
To chyba kabaret. Parałem się wówczas taką aktywnością, to jedno z ciekawszych zajęć w tym okresie.
A jak oceniasz z perspektywy czasu naukę w naszym liceum?
Pozytywnie wspominam “Dwójkę” przede wszystkim ze względu na aktywności pozalekcyjne, w które „pakowałem się”, gdy tylko było to możliwe. Kabaret, teatr, samorząd, gazetka szkolna, olimpiady – głównie humanistyczne, choć i w matematycznych brałem udział.
Czy szkoła pomogła Ci w wyborze studiów, czy była to decyzja, którą podjąłeś w inny sposób?
Wybór studiów to „kosmos”. Poszedłem na Uniwersytet Jagielloński, uczelnię, która wyraźnie tkwiła w mojej świadomości. Pierwszy kierunek – historia – wziął się bardziej z zainteresowań niż z praktycznego pomysłu. Zawsze mnie ciekawiła, radziłem sobie z nią, wiec to była już podstawa wyboru. Gdy mnie pytano, co będę po tym kierunku robił, z moich ust padały co prawda bardzo kreatywne odpowiedzi, jednak… sam do nich nie byłem przekonany…
Czy studiowanie zmieniło ten stan rzeczy?
Nie. To był czas przedłużenia dzieciństwa. Pomysł na to, jak wykorzystać historię w konkretniejszym celu pojawił się dopiero, gdy na poważnie zająłem się „dziennikarzeniem”.
Jesteś redaktorem portalu „Może coś Więcej”. W jaki sposób nawiązałeś z nim współpracę?
Zdawałem sobie sprawę, że trudno jest wiązać przyszłość z historią. Tym bardziej, że w roku 2010, kiedy zaczynałem studia, była wyraźna moda na ten kierunek, chociaż na większe zainteresowanie chociażby Żołnierzami Wyklętymi trzeba było jeszcze kilka lat poczekać. Było dla mnie jasne, że muszę zacząć robić coś poza studiami, aby zadbać o swoją przyszłość. Popukałem do kilku redakcji, aż w końcu trafiłem na „Może coś Więcej”.
Opowiedz o tej redakcji…
Założycielka i obecna naczelna, Ania Zemełka, pisała pracę licencjacką z dziennikarstwa na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II o „Gościu Niedzielnym”. Przyszło jej do głowy, że jest taki „Gość” dla ludzi w wieku 30+, jest „Mały Gość” dla dzieci, ale między tymi przedziałami jest nisza. Aby ją zapełnić powstało „Może coś Więcej”. To projekt studencki, oddolny i niezależny – nikt nas nie sponsoruje, ale jednocześnie nikt też nie mówi, co możemy, a czego nie możemy pisać. To zajęcie jest więc bliższe wolontariatowi niż pracy. Ze względu na ograniczone zasoby przyjęliśmy formę e-czasopisma, publikowanego na platformie issuu.com.
Czy szukałeś akademickiego odniesienia dla redakcyjnego zajęcia?
Po kilku miesiącach „bawienia się” w takie dziennikarstwo stwierdziłem, że dobrze byłoby się podszkolić warsztatowo. Poszedłem na studia dziennikarskie. To było we wrześniu i na większości uczelni już nie było miejsc, trafiłem jednak na Akademię Ignatianum. Właśnie za pośrednictwem tych studiów dostałem się na staż do PAP-u w związku z obsługą medialną Światowych Dni Młodzieży w Krakowie.
Skoro jesteśmy przy temacie ŚDM, ciekawi mnie, jak wyglądało to przedsięwzięcie z Twojej perspektywy?
Jeśli mam być szczery, ta impreza nie okazała się być porażką dlatego, że wszyscy spodziewali się spektakularnej katastrofy (a że do takiej nie doszło, uznaliśmy to za sukces). W rzeczywistości było jednak mnóstwo spraw, które można było zorganizować lepiej: od kontaktu między Komitetem Organizacyjnym a służbami porządkowymi, przez kwestie kwaterunku i wyżywienia pielgrzymów, na przygotowaniu liturgii kończąc. Przed tą imprezą pisałem o specyfice wydarzeń religijnych dla młodzieży – nawet niedogodności są często postrzegane jako „znak od Pana Boga” i „ważne doświadczenie duchowe”. Jednak do dziś niektóre kwestie finansowe nie są do końca wyjaśnione… Natomiast, jeśli obiecywano, że ŚDM się Krakowowi opłaci, to tak się zdecydowanie nie stało. Po pierwsze dlatego, że nie taki jest cel tego typu spotkań, po drugie zaś, koszty zostały rozłożone na tak wiele różnych budżetów, że trudno je podsumować.
Mówisz o kwestiach natury organizacyjnej i finansowej, a co z wymiarem „ludzkim”?
ŚDM nie można też dobrze ocenić w tym aspekcie. Chodzi konkretnie o wolontariuszy. Organizatorzy mieli problem z zebraniem wystarczającej ich liczby (25 tys.), dlatego kilkakrotnie przesuwali ostateczny termin zgłoszeń. Zakładanej liczby nie udało się zebrać, co więcej, bardzo wielu wolontariuszy po odebraniu pakietów nie stawiało się na wyznaczone im miejsca posług. Na przykład, jeden ze znajomych był w sekcji ewangelizacyjnej. Wraz z zespołem miał krążyć w określonych miejscach i rozmawiać z ludźmi. Zespół miał liczyć czternaście osób, na miejsce zbiórki zgłosiły się ledwie 3. Jednocześnie było widać mnóstwo „niebieskich plecaków” wałęsających się po mieście. Z zasady wolontariusze z zagranicy stawiali się na miejsce, jednak mnóstwo naszych rodaków wykorzystało wolontariat tylko, by mniej zapłacić za udział w ŚDM.
Wśród Twoich wrażeń ze Światowych Dni Młodzieży dominują te negatywne. Czy widzisz jakieś atuty tego przedsięwzięcia?
Kiedy tylko ogłoszono, że w Krakowie będzie ŚDM, byłem sceptyczny wobec tego pomysłu. Cały proces przygotowań również niezbyt mnie przekonywał. Ale ostatecznie wyszło zdecydowanie lepiej, niż spodziewałem się ja, a także zdecydowana większość opinii publicznej. Chodzi mi tu cały czas o aspekt organizacyjno-państwowy. W kwestii przeżywania, było tam mnóstwo ważnych treści, które jednak trudno przetrawić w atmosferze międzynarodowego „festynu”. Ale jest się czym karmić, ot, choćby motyw schodzenia z kanapy, który mnie bardzo poruszył.
A na czym dokładnie polegała Twoja rola i działalność dziennikarska w czasie ŚDM?
Nie było to nic szczególnego. Wrzuciłem na facebooka kilka zdjęć i przemyśleń „na gorąco”, co wzbudziło nawet konsternację wśród znajomych. Byłem na stażu w PAP-ie, idąc tam byłem święcie przekonany, że będę tam robił dziennikarstwo, a w rzeczywistości okazało się, że miałem organizować zaplecze dla akredytowanych dziennikarzy. Jednak, broń Boże, nie żałuję tego. Przede wszystkim spokojnie mogłem podejrzeć warsztat najważniejszych światowych mediów, wziąć udział w konferencji prasowej rzecznika Watykanu, a także… poopowiadać dowcipy na korytarzu pani wiceprezes PAP-u J
Jak określiłbyś swój aktualny zasób doświadczeń podbudowanych studiami i pracą publicystyczną? Jak kształtuje on Twoje plany na przyszłość?
Największym bogactwem studiów historycznych jest dla mnie zdolność krytycznego myślenia. Historia tego świetnie uczy. Nie mam na myśli przedmiotu, z którym miałem do czynienia w szkole średniej (z całym szacunkiem dla mojej profesorki, którą bardzo serdecznie pozdrawiam). Chodzi o badawczy charakter zajęć akademickich. Oczywiście na studiach był pakiet wiedzy „do wkucia”, ale istota polega na tym, że bierze się źródło sprzed kilkuset (a w moim przypadku sprzed 2,5 tysiąca lat) i zastanawia się, co właściwie z tego wynika. Co dzięki temu można powiedzieć o ówczesnym świecie, o ludziach, którzy wtedy żyli. A poznając przeszłość (choć brzmi to jak banał) zaczyna się rozumieć teraźniejszość.
Na koniec poproszę o rady, jakich udzieliłbyś aktualnym licealistom. Jak szukać ,własnych ścieżek na przyszłość?
Miejcie dystans do rad od starszych. Póki nad kimś nie położą marmurowej płyty, to nie wiadomo, czy poradził sobie z życiem.
Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów oraz poczucia satysfakcji z poszukiwania własnej życiowej drogi!
Komentarze ( )