Wykładając bułkę na taśmę w kolejce do kasy, jeszcze nie przeczuwałam, że w ciągu najbliższych sekund okryję się płaszczem wstydu. Słysząc donośne „cześć” za plecami, zaskoczona odwróciłam się, licząc, że to ktoś znajomy. Siląc się na najmilszy i najszczerszy uśmiech już, już prawie zaczęłam odpowiadać pozdrowieniem, gdy… przyszło mi stanąć twarzą w twarz (a raczej twarzą w brzuch) z dość pokaźnym – i co najważniejsze – całkowicie obcym mi osobnikiem.
Wbijając się w niego nosem i dukając przeprosiny za naruszenie przestrzeni osobistej, zwróciłam uwagę na – jak się później okazało – znaczący szczegół. Kabelki plączące się wokół jego głowy. Jednak porzuciłam to spostrzeżenie, gdyż w tamtej chwili wolałam raczej zająć się urażonym nosem (i w równym stopniu dumą) i odejść mocno ściskając w ręku bułkę.
Myśląc później nad tym, w czym uczestniczyłam, doszłam do wniosku, że… „trochę techniki i człowiek się gubi”. A jak widać na moim przykładzie – nawet ośmiesza. Dlaczego? Bo w tamtej chwili nie pomyślałam, że mój towarzysz w kolejce do kasy, owszem, przywitał się, ale bynajmniej, nie ze mną. Swój radosny głos kierował wtedy do kogoś w słuchawce. Stąd kabelki. Takie mało komfortowe sytuacje mają coraz częściej miejsce. Czy w autobusie nie spotkałeś się nigdy z głośno rozmawiającymi przez telefon osobnikami? Zacięta dyskusja z kimś siedzącym obok też potrafi być niebywale irytująca. Szczególnie, gdy młoda kobieta nie kryjąc złości, żali się przyjaciółce siedzącej obok: „a ty wiesz, że Krzysiek znowu nie wrzucił brudnych skarpetek do kosza tylko pod łóżko?!”. Na uwagę zasługują też szczególnie urocze starsze panie, wymieniające się opiniami o lekarzach. Oczywiście, ubogacając owe wyznania własnymi przeżyciami: „Grażynko, ale tyś miała kiedy himorojdy? Łoolaboga, ja miałam ostatnio!”. Dodatkowo, z reguły chwilkę po tym, następuje soczysty opis, wyżej wspomnianej, jakże uciążliwej dolegliwości. A „wiesz ty że Mietek, ten zza rzeki od Nowaków, spił się w sobotę z Kazikiem i się darli o północy pod stodołą Kowalskich?”. Nie miałam o tym pojęcia, jednak na szczęście już zostałam uświadomiona. Aczkolwiek myślę, że ta informacja nie odmieniła znacząco mojego życia, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że niestety nie dane mi było nigdy poznać ani Kazia, ani Mietka. Mam wrażenie, że niektórzy korzystający z publicznego transportu nie zauważają, że mogą spowodować swoimi wyznaniami dyskomfort u towarzyszy podróży.
Eksperci od savoir-vivre’u potwierdzają, że miejsca typowo publiczne nie są dobrą okazją na toczenie długich dyskusji, czy też prywatnych rozmów, zahaczających czasami – jak w przypadku pań Grażynek – wręcz o sferę intymności. Pojawiły się nawet głosy, aby zakazać rozmów w komunikacji publicznej. Moim zdaniem, jeśli ktoś wyjątkowo głośno rozmawia przez telefon, należy grzecznie zwrócić mu uwagę. Bo niby w jaki sposób ukarać człowieka, który zapłacił za daną usługę, czyli w tym wypadku bilet? Ewentualnie może się okazać, iż jest on umysłowo na poziomie pantofelka i pomimo widocznych zakazów i tak nie zastosowałby się do nich.Tak więc popadanie ze skrajności w skrajność – z głośnych dyskusji do nagłego wymyślania karania za nie – nie ma większego sensu. Jest nierealnym oczekiwać od ludzi, że nagle przestaną ględzić. Ale czy jeśli nie możemy mówić na tyle cicho, aby nikt poza rozmówcą nas nie słyszał, powinniśmy w ogóle zaczynać rozmowę? Można odebrać i poprosić o skontaktowanie się później, jeśli nie jest to sprawa życia i śmierci.
Są przedziały dla palących i niepalących. Może kiedyś doczekamy się przedziałów dla gadających i niegadających?