„Gem, set, mecz Williams!” Tak brzmiały ostatnie słowa wypowiedziane przez sędziego Larsa Grafa podczas finału wielkoszlemowego Wimbledonu w 2012 roku pomiędzy Sereną Williams a Agnieszką Radwańską. Mimo, że Polka przegrała 1:6,7:5, 2:6, to od tego wszystko się zaczęło…
Rzeczywiście, po obejrzeniu tego turnieju narodziła się we mnie chęć gry w tenisa. Na początku nie brałam jej na poważnie, myślałam: „pewnie chwilowe zauroczenie, zainteresowanie”. Jednak nie tym razem. Ta obsesyjna chęć gry stawała się coraz większa, aż w końcu stała się nie do wytrzymania.
Kilka tygodni później pojechałam na pierwszą lekcję, byłam wniebowzięta. Wydawało się, że odbijanie nie może być trudne, ale nic bardziej mylnego. Po pierwszym treningu natłok informacji wypełniał moją głowę: „pamiętaj o ustawieniu nóg, rakieta prostopadle do siatki, nisko na nogach…”. Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność.
Ale nie mam na celu opowiadać każdego treningu po kolei. Chcę przybliżyć moją pasję, którą stał się tenis ziemny. Hobby to wymaga wiele poświęcenia, a najtrudniej było przeznaczyć na nie wolny czas, kiedy można było spotkać się ze znajomymi. Czego się nauczyłam dzięki grze w tenisa? Przede wszystkim podejmowania szybkich decyzji. W tenisie na podjęcie decyzji o uderzeniu jest zaledwie kilka sekund, do tego panowanie nad stresem, negatywnymi emocjami i samą sobą, już nie wspomnę o poprawie kondycji…
Gdybym kilka lat temu zbagatelizowała zapał do gry, dziś miałabym do siebie ogromne pretensje, całe szczęście, że tak się nie stało. Kiedy oglądam mecz tenisa, większość ludzi mówi: „co ty w tym widzisz, to jest nudne, weź przełącz”. Ale dla mnie nie jest to nudne ani trochę! Czasem, żeby coś zrozumieć, trzeba samemu spróbować to zrobić.
Komentarze ( )