Jeżeli dotychczas kojarzyłeś politykę wyłącznie z mniej lub bardziej kulturalną dyskusją panów w garniturach, to grubo się myliłeś. Pierwszy sezon serialu „House of Cards” pokazuje jej prawdziwe, brutalne i bezwzględne oblicze.
„House of Cards” to amerykański serial z gatunku political fiction udostępniany na platformie Netflix. Premiera pierwszego sezonu miała miejsce w 2013 roku. Składa się on z 13 odcinków, z których prawie każdy miał innego reżysera. Z kolei autorem scenariusza do większości z nich jest amerykański dramaturg Beau Willimon. Jako ciekawostkę należy dodać, że zna on politykę od podszewki, gdyż w latach 90. XX wieku był zaangażowany w kampanię demokraty, Charlesa Schumachera, do Senatu USA. Miał okazję poznać wtedy wielu amerykańskich polityków, w tym późniejszą sekretarz stanu i kandydatkę w wyborach prezydenckich, Hillary Clinton.
Serial opowiada historię Franka Underwooda (w tej roli Kevin Spacey), kongresmana (amerykański odpowiednik polskiego posła) z Partii Demokratycznej oraz jego żony, Claire (granej przez Robin Wright). Pierwszy sezon skupia się wokół intryg Francisa mających na celu zbliżenie się do Prezydenta Stanów Zjednoczonych i w przyszłości do wywarcia na nim zemsty za złamanie obietnicy powołania Underwooda na stanowisko sekretarza stanu.
Główni bohaterowie serialu swoimi działaniami dowodzą, że w polityce nie liczy się moralność, a osiągnięcie założonego wcześniej celu. Dopuszczenie się kradzieży, szantażu, a nawet morderstwa, nie wzbudza w głównym bohaterze żadnych wyrzutów sumienia. W końcu jak sam mawia – „droga do władzy usłana jest hipokryzją i… ofiarami w ludziach”.
Pierwszy sezon „House of Cards” należy do dzieł, które pochłania się jednym tchem. Oczywiście nie będzie to produkcja interesująca dla każdego, jest ona przeznaczona głównie dla osób interesujących się polityką, a w szczególności amerykańskimi realiami politycznymi.
Ogromnym plusem serialu jest doskonałe wcielenie się aktorów w grane postaci. Postawiono tutaj na znane nazwiska. Kevin Spacey, odtwórca roli Franka Underwooda, to dwukrotny zdobywca Oscara. Ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie tzw. zburzenia czwartej ściany, polegającego na bezpośrednim zwracaniu się bezwzględnego polityka do widzów. Bardzo podobało mi się także wzbogacenie głównego bohatera w pewien atrybut – stukanie pięścią po zakończeniu każdej ważnej czynności.
Na plus serialowi należy zaliczyć przedstawienie barwnych losów pobocznych bohaterów. Szczególnie spodobać się może postać kongresmana, Petera Russo, alkoholika i narkomana, który podnosi się z nałogu, chcąc zdobyć stanowisko gubernatora Pensylwanii. Nie chcąc spoilerować, nie zdradzę czy mu się to uda i jak zakończy się jego historia.
Zaletą serialu jest również realistyczne, a nie idealistyczne, przedstawienie świata polityki. Politycy nie są przedstawieni jako nudni panowie dyskutujący o niczym.
Minusów w tej produkcji się nie dopatrzyłem. No, może poza jednym, niezbyt porywającym odcinkiem, w którym Frank spotyka się z dawnymi przyjaciółmi z czasów studenckich.
Serial „House of Cards”, a w szczególności jego dwa pierwsze sezony, z czystym sercem poleciłbym każdej osobie, która jest chociaż trochę zainteresowana polityką. Z historii Franka i Claire przedstawionej przez Netflixa można się wiele dowiedzieć i wyciągnąć wiele cennych, życiowych wniosków. Jeżeli chodzi o kolejne sezony serialu, to nie są one już tak porywające, jak „jedynka” i „dwójka”. Skupiają się bardziej na sprawowaniu władzy przez dwójkę głównych bohaterów, dlatego dużo mniej jest tam intryg i knucia Underwoodów, które dodawały kolorytu wcześniejszym seriom. Moim zdaniem serial spokojnie można było zakończyć na ostatnim odcinku sezonu drugiego. Natomiast pomysł produkcji szóstego sezonu, w którym, w związku ze skandalem obyczajowym, nie wystąpi już Kevin Spacey, uważam za bezsensowny. Bez Franka ten serial po prostu nie ma sensu.
Komentarze ( )