Piosenki, które gdzieś na co dzień przewijają się przez radio na żywo brzmią zupełnie inaczej, uśmiech sam się pojawia, a ciało bezwarunkowo zaczyna komfortowo oddawać się tańcu.
Ponad rok remu, bliska mi dotychczas osoba wyciągnęła mnie dosłownie i w przenośni na koncert pewnej polskiej artystki. Całkowicie nieprzekonany nie zdobyłem się na odwagę, by odmówić … Wczoraj To ja wyciągnąłem sobie bliską osobę na koncert tej samej wokalistki z przekonaniem, że sytuacja będzie wyglądała jak u mnie. O kim mowa?
Margaret albo Gosia po prostu, bo tak zwykłem się do niej zwracać. Pierwszy koncert, jak wspominałem, był dla mnie czymś całkowicie niespecjalnym dopóki się nie skończył. Zakochałem się w tej energii, którą tak drobna i filigranowa młoda dziewczyna potrafi przekazać ze sceny dla całej publiczności, bez różnicy czy stoisz przy ,,bramkach’’ czy gdzieś na końcu hali. Piosenki, które gdzieś na co dzień przewijają się przez radio na żywo brzmią zupełnie inaczej, uśmiech sam się pojawia, a ciało bezwarunkowo zaczyna komfortowo oddawać się tańcu. Paradoksalnie nigdy, a wręcz przenigdy nie interesowałem się takim rodzajem muzyki oraz takimi artystami, a jednak! Przekonała mnie ta autentyczność i bliskość z fanami. Miałem okazję kilkakrotnie porozmawiać z Gośką. Przytulić zrobić sobie zdjęcie po prostu pobyć przez chwilę razem. Wielkim zaskoczeniem jest fakt, że już od pierwszej chwili zapominasz o tym, że to ktoś popularny. To po prostu cudowna młoda dziewczyna, która swoim optymizmem potrafi zarazić każdego.
Nie myliłem się wczorajszy koncert zaszczepił w mojej przyjaciółce to samo uczucie, które towarzyszyło i mi jakiś czas temu.
Dlatego utwierdzam się w przekonaniu, że nigdy nie warto utwierdzać się przy swoim tylko próbować bo nawet tak melancholijna osoba jak ja potrafi pobawić się do hitu “Thank You Very Much”.
Komentarze ( )