Rok 1986. Październikowy ranek. Godzina piąta czasu polskiego. Cała Sonina pogrążona we śnie. Mieszkańcy śnią o swych codziennych sprawach, o wczorajszym filmie i jutrzejszym obiedzie. Nikt z nich nie przeczuwa, że za kilka minut rozegra się wydarzenie, które spędzi im sen z powiek. Wydarzenie, które wstrząśnie miejscowością i na 30 lat pozostanie w ich pamięci. Z perspektywy czasu to historia równie straszna, co… śmieszna
Rozmawiam z panią Romaną Szpunar, mieszkanką Soniny, która tego feralnego październikowego poranka była w domu z dwójką dzieci.
Jak wspomina pani tamten dzień? Co właściwie wydarzyło się w październiku 1986 r.?
Około godziny piątej rano obudził mnie straszny huk. Tak, jakby mnóstwo samolotów leciało tuż nad nami i miało uderzyć prosto w nasz dom. Przypominało mi to odgłosy minionej wojny. Ogarnęło mnie przerażenie. W domu byłam tylko ja i dwójka dzieci, mąż zdążył wyjść wcześniej do pracy. Natychmiast wybiegłam na ganek, żeby zobaczyć, co się stało. Było ciemno, a jedyne, co można było dostrzec, to ogromny słup białego dymu unoszący się do wysokości około 30, może 40 metrów w górę. Przeraziłam się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłam, że wszystkie samochody zawracają z drogi. Przeszło mi przez myśl, że wyciekł gaz, bo w odległości około 50 metrów znajdowała się przepompownia i przechodził gazociąg o bardzo wysokim ciśnieniu przepływowym. Mój strach potęgował fakt, że kilka miesięcy wcześniej miała miejsce katastrofa w Czarnobylu, a parę lat wcześniej erupcja w Karlinie.
To prawda, wydarzenia, o których pani wspomniała, wstrząsnęły pokoleniami, a ich skutki odczuwane są do dnia dzisiejszego. Co pani czuła w obliczu zagrożenia i co się później wydarzyło?
To, co przeżywa się w takich momentach jest nie do opisania. Huk nie ustawał i był tak głośny, że nie słyszałyśmy własnych rozmów. Przerażone, zaczęłyśmy ewakuację, zrobiłyśmy prowizoryczne maski przeciwgazowe i udałyśmy się w pośpiechu do wyjścia, ale pęd powietrza był tak ogromny, że nie mogłyśmy otworzyć drzwi, bo od razu się zatrzaskiwały. W powietrzu czuć było jedynie zapach gazu. W domu drżały ściany i meble. Obawiałyśmy się, że sufit spadnie prosto na nas. Przeszła mi przez głowę myśl, że umrzemy, ale przynajmniej razem, w domu. Nie mogłyśmy do nikogo zadzwonić, ponieważ tylko nieliczni mieli w tamtych czasach dostęp do telefonu. Czekałyśmy, wydawało się, wieczność. Około godziny siódmej rano huk odrobinę przycichł, rozjaśniło się. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam… że obok urządzeń z gazem stoi jakiś samochód, którego wcześniej z powodu mroku nie mogłam dostrzec. Do auta pośpiesznie podążał sąsiad. Na ulicy pojawiali się pierwsi ludzie. Dopiero wtedy trochę uspokoiłam swoje apokaliptyczne myśli. Pomyślałam, że coś wydarzyło się wokół gazociągu.
Kiedy dowiedziała się pani, co tak naprawdę było przyczyną ogromnego hałasu i dymu?
Pomimo tego, że hałas utrzymywał się aż do następnego dnia, udałam się do pracy tak szybko, jak mogłam. Tam dowiedziałam się, co się stało. Otóż pracownicy gazowni przyjechali prawdopodobnie czyścić rury, wypuszczając w powietrze gaz pod wysokim ciśnieniem, który wypychał wodę z gazociągu. Byłam bardzo zła. Podobne emocje towarzyszyły innym mieszkańcom. Przyjechali oczyszczać urządzenie i nikogo nie powiadomili? Od razu wykonałam telefon (nie ja jedna) do gazowni i dowiedziałam, się, że owszem, powiadomili, ale nie Soninę, tylko pobliski Głuchów. Przeżyliśmy Armagedon, bo ktoś czyścił rury? A ogromny hałas dochodził aż do miejscowości obrzeżnych? Ktoś wykazał się ogromną nieodpowiedzialnością, która mogła skończyć się naprawdę źle. Tego dnia wydawało się nam, że rozpętano trzecią wojnę…
Jak na te wydarzenia zareagowali inni mieszkańcy miejscowości?
O reakcji sąsiadów dowiedziałam się oczywiście później, kiedy było już praktycznie „po wszystkim”. Większość z nich, kiedy usłyszała hałas, uciekła z domu z dziećmi w szczere pola. W piżamach, w bieliźnie, w wałkach na głowie. Jeden z sąsiadów podczas ucieczki złamał sobie nogę . Zdaje się, że miał tak, jak i ja, problem z otwarciem drzwi i uciekł przez okno, bądź balkon. Inny, wiekowy już sąsiad mówił, że przeżył dwie wojny, ale czegoś takiego jeszcze nie. Nawet ludzie z pobliskiego Łańcuta wybiegali na balkony w niekompletnej garderobie, żeby sprawdzić, co się dzieje. Z perspektywy czasu wydaje się to nawet śmieszne, ale wtedy nikomu nie było do śmiechu. Pamiętam do dziś zapach gazu i ogromny strach o życie własne i dzieci. Nigdy przedtem ani nigdy później nie przeżyłam czegoś równie wstrząsającego.
Dziękuję, że przybliżyła nam Pani tę „wybuchową” historię. Domyślam się, jak bardzo niecodziennym musiało być to wydarzenie, skoro dziś potrafi pani opowiadać o tym tak, jakby zdarzyło się to zaledwie kilka tygodni temu.
Praca przygotowana na XVI Wielkopolski Konkurs Dziennikarski – “Wydarzenie, które wstrząsnęło moja miejscowością” – organizowany przez Klub Dziennikarski TeXT działający w Młodzieżowym Domu Kultury nr 1 w Poznaniu (pismotext.manifo.com).
Komentarze ( )