Przerażenie, obawa, zaskoczenie i jakże ogromny strach! Wszystkie te uczucia towarzyszyły mieszkańcom Dąbrówek – małej miejscowości położonej niedaleko Łańcuta – w maju 2010 roku. Był czas wiosny, budzenia się do życia przyrody, pojawiania się pierwszych pąków na drzewach. Czas, który powinien być przepełniony radością, spokojem i sielskimi zajęciami, stał się okresem, o którym teraz każdy z mieszkańców pragnie zapomnieć. To, co wtedy się wydarzyło, wstrząsnęło mieszkańcami wioski i budzi emocje do dnia dzisiejszego.
Wędrujący znad Włoch ku Ukrainie niż genueński o imieniu „Jolanta” przyniósł w środkowej i środkowo-południowej Europie niezwykle ulewne deszcze, które w ciągu kilku dni doprowadziły do licznych podtopień i powodzi. Na Podkarpaciu do mniejszych i większych podtopień doszło niemal w każdej miejscowości. W zasięgu niemającej litości „Jolanty” znalazły się również Dąbrówki.
Mieszkańcy prowadzili spokojne życie. Dotychczas wykonywali codzienne czynności. Żadnemu z nich nawet przez myśl nie przeszło, że zaraz ich niczym niezmącone życie zamieni się w dramat będący walką zarówno o majątek, jak i o życie swoje, a także swoich najbliższych. Pobliska rzeka – Wisłok, która do tej pory była wspaniałym atutem Dąbrówek, stała się przyczyną wcześniej wspomnianego strachu. Z każdym dniem jej poziom wody ulegał podwyższeniu. Mieszkańcy obserwowali rzekę z ogromnym niedowierzaniem, obok którego rodziło się przerażenie.
W środku maja Wisłok nie wytrzymał presji ze strony „Jolanty”. Wylał, zatapiając wszystkie okoliczne pola uprawne i co najgorsze – drogi. Dąbrówki zostały odcięte od świata. Nowo posiane przez gospodarzy zboża przykrył wodny płaszcz. Ludzie byli załamani. Nie mieli jednak czasu na zamartwianie się. Zabrali się do pracy, aby uratować to, co jeszcze mogli. Pod koniec maja sytuacja uległa zmianie. Poziom wody w Wisłoku obniżył się. Ludność Dąbrówek uspokoiła się. Niestety jej radość nie trwała długo. Na rzekach w dorzeczu Wisły na Podkarpaciu, do których należy także Wisłok, po burzach trzeciego i czwartego czerwca utworzyły się kolejne fale kulminacyjne. Związane one były z niżem o imieniu „Bergthora”. Po ich wystąpieniu Wisłok wylał po raz kolejny. W tym momencie powiedzenie, że: „Historia lubi się powtarzać” znalazło swoje zastosowanie. Dąbrowczanie nie zdążyli otrząsnąć się po stratach poniesionych podczas pierwszego wylewu, a już byli zmuszeni do walki z drugim. W tym czasie zostały odwołane zajęcia lekcyjne w tutejszej szkole. Ze względu na będące pod wodą drogi większość uczniów i nauczycieli nie była w stanie dotrzeć do szkoły i pracy. Walka z tym okropnym żywiołem trwała mniej więcej do początku lipca. Mieszkańcy Dąbrówek żyli w ciągłym strachu. Odetchnęli z ulgą dopiero z chwilą zniesienia ogłoszenia o zagrożeniu powodzią.
Rozmawiając z mieszkańcami wsi, można w jeszcze bardziej dosadny sposób przekonać się o tragedii, jaka się tam rozegrała. Tragedii, która przewróciła życie ludności do góry nogami. Pan Józef Stopyra w rozmowie o tym, co się wydarzyło podczas walki z żywiołem, ma łzy w oczach. „Pamiętam ten okres jakby to było wczoraj – opowiada mieszkaniec Dąbrówek. – Jednego z majowych dni obudził mnie krzyk żony. Okazało się, że nasza piwnica napełnia się wodą. Przeraziłem się. W tych trudnych chwilach pomogła nam Ochotnicza Straż Pożarna z sąsiedniej Czarnej. Dzięki zaangażowaniu i dobremu sercu strażaków wydostaliśmy się na „suchy ląd”. Nie byłoby to możliwe bez ich pomocy, bo na podwórku poziom wody sięgał pasa. Mój dom pełnił funkcję wysepki”. Słuchając Pana Józefa przypominam sobie, jak wraz z mamą oglądałyśmy naszą wieś podczas powodzi. Do dzisiaj przed oczami mam widok zalanej miejscowości rozciągający się od Wisłoka. Choć byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką, bardzo się wzruszyłam. Mama przytuliła mnie wtedy i zażartowała, że Dąbrówki przypominają teraz plan filmowy.
Każdy z mieszkańców Dąbrówek poniósł mnóstwo strat. W roku tym panował wielki nieurodzaj. Jedynym pocieszającym aspektem sytuacji jest to, że walki z żywiołem nikt nie przypłacił życiem. Poniższy wiersz powtarzany w tym czasie w doskonały sposób oddaje dramat Dąbrówek. Ich mieszkańcy do tej pory zmagają się ze wspomnieniami z tego okresu.
Malutki strumień z brzegów wylewa.
Domy kościoły wszystko zalewa.
W taki właśnie potok rwący
Zamienia deszczyk strumyczek śpiący.
Zalewa brzegi, łąki topi w wodzie.
Do miasta za transport ludziom służą łodzie,
Lecz mała stokrotka bez dostępu słonka
Zgnije nim dojrzeją w niej małe nasionka.
Podmokły teren, stare drzewo wpada w wodę,
A razem z nim gniazdo i dwa wróble młode.
Drzewo spróchnieje, gniazdo rozmoknie,
A w dali kanarek śpiewa na oknie.
Ostatni piorun, błysk, burza minie.
Zachodzi słońce, po wodzie kaczka płynie,
Dzieci się bawią niepamiętne w trawie,
Tylko przewrócona łódka pamięta płynąc po stawie.
Znów potok wolnym strumieniem osunie się ze stoku,
Znów kwiaty zakwitną, jak robią co roku,
Znów ptaszki uplotą gniazdo w drzew koronie,
Znów słońce na oczach tysięcy utonie,
Znów wszystko będzie, jak było przed rokiem,
Nic się nie zmieni, patrząc ludzkim okiem.
Tylko człowiek, który raz umarł się nie odrodzi,
Jak to robią potoki, kwiaty, świat po powodzi.
Praca przygotowana na XVI Wielkopolski Konkurs Dziennikarski – “Wydarzenie, które wstrząsnęło moja miejscowością” – organizowany przez Klub Dziennikarski TeXT działający w Młodzieżowym Domu Kultury nr 1 w Poznaniu (pismotext.manifo.com).