O nauce w liceum, studiach i… szukaniu sensu życia rozmawiam z absolwentką II Liceum Ogólnokształcącego w Łańcucie – Anną Banaś. Obecnie jest studentką Uniwersytetu Rzeszowskiego na kierunku: nauki o rodzinie (III rok). Jako uczennica liceum została finalistką Olimpiady Wiedzy o Państwie i Prawie.
Brałaś udział w olimpiadzie Wiedzy o Państwie i Prawie. Co ona Ci dała?
Przede wszystkim satysfakcję. Mogłam również poznać osoby, które też były zainteresowane prawem. Myślę, że te kontakty były bardzo ubogacające. Ważna była rola nauczyciela, który nas przygotowywał, bo gdyby nie on, nie doszłabym do tego. Poświęcał nam wiele uwagi, dawał wiele cennych wskazówek i wspierał nas podczas tych zmagań.
Jak łączyłaś naukę do olimpiady z nauką do matury i życiem osobistym?
Zdawałam maturę z wiedzy o społeczeństwie, więc ucząc się do olimpiady, uczyłam się jednocześnie do matury. Musiałam jednak znajdować czas na inne przedmioty. Zaczęłam też uczęszczać na spotkania oazowe, więc czas na naukę był przez to skracany. Chociaż, bądźmy szczerzy, kto się uczy w piątek wieczorem (śmiech). Więc dałam radę to połączyć.
Wspomniałaś o oazie. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Ruchem Światło-Życie?
Moja przygoda z ruchem zaczęła się od Spotkania Młodych Archidiecezji Przemyskiej, które było w roku 2010 w Jarosławiu. Miałam tam okazję poznać „oazowych ludzi”. Zarazili mnie radością i optymizmem. Postanowiłam przyjść na spotkanie i zobaczyć, jak tam jest. Myślę, że był też we mnie głód, żeby poznać Boga i wejść z Nim w osobistą relację. Podświadomie czułam, ze oaza może mi to dać. W klasie miałam koleżanki z tej wspólnoty, co też miało znaczenie.
Znalazłaś tam to, czego szukałaś?
Zdecydowanie tak. Coraz bardziej ruch wchodził w rytm mojego życia. Ciągle tak jest. Bóg wcześniej był dla mnie surowy, odległy, a oaza nauczyła mnie tego, że jest tuż obok i w drugim człowieku. Dzięki wspólnocie moje życie stało się pełniejsze. Komuś może się wydawać, że to tylko msze, modlitwy i nudy, ale to nieprawda. Mogłam poznać tam wspaniałych ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi, przed którymi mogę się otworzyć i wiem, że mnie nie wyśmieją. W różnych trudnych momentach mnie umacniają i pomagają mi.
Wspomniałaś o osobach zrzeszonych w Ruchu. Odróżnia je coś od osób z Twojego otoczenia – wcześniej klasy, teraz roku?
Tak, istnieją pewne różnice. We wspólnocie są takie osoby, które akceptują i przyjmują człowieka takiego, jakim jest. W szkole czy na studiach różnie bywa. Różnimy się też światopoglądem. Wartość Boga bywa często wykpiwana w naszym świecie, media też mają w tym swój udział. Młody człowiek gubi się w tym. Osoby w oazie zaczynają mieć ukształtowany kręgosłup moralny. Można z nimi porozmawiać właściwie o wszystkim. Natomiast w szkole czy na uczelni niekoniecznie.
Wspólnota pokazuje sprawy, nad którymi powinno się pracować?
Jak najbardziej. Inni uczniowie czy studenci nie zawsze to pokażą. Raczej wykpią, wyśmieją. We wspólnocie czegoś takiego nie ma. Oaza nie tylko ukazywała mi te aspekty, ale również wspierała w tej pracy nad sobą. A kiedy coś szło mi już lepiej, słyszałam pochwały. To też jest bardzo ważne, bo mało się chwali ludzi. W oazie docenia się to, co ktoś robi.
Dlaczego tak ważne jest chwalenie drugiego człowieka?
Jeśli będziemy mówić dziecku, że jest głupie i nic nie osiągnie, to przejmie ono to myślenie. Nie będzie miało mobilizacji, bo stwierdzi, że nie ma potrzeby się starać, gdyż i tak jest skazane na porażkę. Natomiast jeśli pochwalimy to dziecko, będzie widziało, że coś potrafi zrobić. Bez chwalenia traci pewność siebie, a samoocena upada. Nie chodzi o przesadne chwalenie, bo człowiekowi będzie się wydawało, że wszystko wie najlepiej.
Jaką praktyczną wiedzę dają Ci studia?
Ogromną. Na moim kierunku można się dowiedzieć o tym, jak wychować dziecko. Uczymy się, jak rozmawiać i słuchać drugiego człowieka. Umiejętność komunikacji jest tu bardzo ważna. Uczymy się spostrzegać takie zjawiska, które są niekorzystne dla dziecka. Dowiadujemy się, jak zwrócić uwagę rodzicom, kiedy robią coś nie tak, jak być powinno.
Kończąc naszą rozmowę, jaki jest Twoim zdaniem największy problem współczesnej rodziny?
Myślę, że wadliwa komunikacja w rodzinie. Czasami rodzice nie rozmawiają ze swoimi dziećmi. Często też są to krzyki, że dziecko czegoś nie zrobiło. Brakuje rozmów po przyjacielsku. Rodzic nie może być wrogiem dziecka, a jego przyjacielem, chociaż nieco wyżej w hierarchii. Interesować się jego uczuciami, lękami, radościami. W większości rodzice tego nie wiedzą. Dużo wynosimy z rodzinnego domu i ma to ogromne znaczenie. To jest nasze podstawowe środowisko życia, które rzutuje na naszą przyszłość.
Dziękuję za rozmowę!