Kiedy do polskich domów zawitały brazylijskie opery mydlane wydawało się, że granic fantazji i wyobraźni twórców tychże seriali nie da się już przekroczyć. Dzisiejsze produkcje pokazują jednak, jak bardzo się myliliśmy.
Poniedziałkowe popołudnie. Wracam zmęczona. Uruchamiam telewizor. Chcę odpocząć po pracowitym dniu. Włączam pierwszą stację – „Trudne sprawy”, zmieniam kanał – „Dlaczego ja?”, kolejny kanał – „Ukryta prawda”, stacja numer cztery – „Dzień, który zmienił moje życie”, piąty przycisk na pilocie – „Nieprawdopodobne a jednak” – przelewa czarę goryczy. Mam wybór. Zawsze mogę wyłączyć telewizor. Ale dlaczego by właściwie nie obejrzeć programu, który proponuje mi moja polska telewizja i którą regularnie wspieram finansowo płacąc abonament? Dlaczego nie obejrzeć pracy polskich “reżyserów” i polskich „aktorów”? Po dwudziestominutowym oglądaniu już wiem, dlaczego nie.
Zacznijmy od początku, od źródła. Jak to się stało, że tyle paradokumentalnych programów dostało się do polskiej telewizji? Jak podaje Wikipedia, wszystko zaczęło się od „Dlaczego ja?” – serialu emitowanego od 2010 r. w telewizji Polsat. Program powstał na licencji niemieckiego formatu pt. „Verdachtsfälle” . Dzięki dobrej oglądalności i popularności
w Internecie przyczynił się do powstania kolejnych tego typu seriali.
Każdy odcinek tych paradokumentalnych wypocin wywołuje w widzu uczucia co najmniej mieszane. Prawdopodobnie w zamyśle twórców, seriale miały opowiadać o losach zwykłych ludzi, o codziennych problemach, z którymi muszą się oni zmierzyć. Niestety, efekty przerosły oczekiwania – stworzona fabuła i postacie w swoich problemach są groteskowe. Śledzimy więc losy bohatera, któremu brakuje pieniędzy na leczenie zębów, przyglądamy się losom mężczyzny, którego teściowa ma prorocze sny, obserwujemy historię Dariusza, który próbując zdobyć serce kobiety, włamuje się do jej domu i czeka na nią w wannie z szampanem. Równie dotkliwymi okazują się problemy kobiety, która kradnie ze sklepu psią karmę, czy mężczyzny, który „nie chce podnieść z podłogi teściowej”. Użytkownicy forum znanego portalu “Filmweb”* podsumowują banalność tematyki seriali paradokumentalnych znaczącym zestawem określeń: histerycy, zakupoholicy, buntująca się młodzież, kłótnie małżeńskie czy “skomplikowane” konflikty rodzinne. Na niektórych bohaterów spadają wszystkie nieszczęścia świata, jak u biblijnego Hioba, które często wydają się wręcz absurdalne, przez co programy sprawiają wrażenie przerysowanych .
Podstawowymi problemem polskich programów paradokumentalnych są sztuczne dialogi, banalna fabuła oraz fatalna gra artystów „z ulicy”. Generalizując, aktorzy wypowiadają swoje kwestie w sposób zupełnie pozbawiony emocji, sztuczny, wręcz „klepią tekst”, jak pierwszoklasiści na szkolnej akademii, przy czym nie zapomnijmy, że bohaterowie, których grają, przechodzą przez falę życiowych zawirowań i problemów. Tak na przykład tekst: „Nienawidzę cię”, mimo swego negatywnego przekazu, w ustach pseudoaktorów brzmi komicznie, a wręcz żenująco. Osobną kwestię stanowi scenografia, a wręcz jej brak.
Najbardziej jednak irytuje mnie kwestia realizacji seriali, ponieważ obok banalnej fabuły pojawia się narrator, który komentuje bieżące wydarzenia. Do tego dochodzą także wypowiedzi bohaterów, którzy zdradzają swoje płytkie przemyślenia i uczucia, towarzyszące im podczas konkretnych sytuacji. Na ciężką próbę wystawiają widza również pozbawione sensu podpisy, pojawiające się podczas komentarzy bohaterów i sprawiające, że odbiorca ma wrażenie, iż reżyser wręcz z niego kpi. Przykładem niech będzie sytuacja, w której główna bohaterka, Marta, czuje, że jest zdenerwowana zachowaniem Marka.
Marta: „Jestem zdenerwowana…”
Narrator: „Marta jest zdenerwowana…”
Marta w wywiadzie (podczas komentowania sytuacji): „Byłam zdenerwowana…”
Podpis: „Marta (lat 26) jest zdenerwowana zachowaniem Marka.”
Śmiesznym wydaje się również sposób realizacji zdjęć. Kamerzyści oficjalnie nie ingerują w fabułę, są świadkami wydarzeń, lecz pozostają jakby „obok”, np. nie pomagają bohaterom podczas wypadków. Z drugiej jednak strony, bohaterowie często zwracają się do nich bezpośrednio, wypowiadają do nich często kwestie, np.: „Nie idź teraz za mną z kamerą, chcę porozmawiać z synem na osobności”. Moim zdaniem, jest to zabieg absolutnie niepotrzebny, dodaje produkcji sztuczności i tworzy wrażenie absurdu.
Jeszcze bardziej przerażający niż produkowanie przez telewizję zmielonej papki dla widzów, gotowej do konsumpcji, wydaje się fakt, że polskie pseudoseriale posiadają rzeszę wiernych fanów i pobijają rekordy popularności. Nie dziwmy się więc, że młodzi ludzie niechętnie sięgają po ambitną lekturę czy filmy, które wymagają intelektualnego zaangażowania, analizowania faktów, wyciągania wniosków i krytycznego spojrzenia na problemy.
Wyrażam szczere uznanie osobom, które dotrzymując towarzystwa członkom rodziny są zmuszane do odbioru tychże “fascynujących” produkcji. W tej sytuacji szczególnie trudne okazują się okoliczności: posiadanie jednego wspólnego telewizora oraz wielu członków rodziny, lubujących się w tego typu serialach. Telewizja polska emituje odcinki przez cały dzień, ze szczególnym natężeniem w porze obiadowej – przez co zmusza tysiące, a nawet miliony rodzin do oglądania tychże superprodukcji „do kotleta”.
Najbardziej boli brak zainteresowania sprawą ze strony społeczeństwa i przyzwolenie władz na takie produkcje. Być może, komuś na szczycie politycznej piramidy jest na rękę fakt, że społeczeństwo z roku na rok myśli coraz mniej samodzielnie i coraz bardziej ulega pięknym politycznym hasłom czy obietnicom. Jeżeli nie zareagujemy szybko, za kilkanaście lat obudzimy się w świecie pozbawionym dobrego smaku i krytycyzmu, w którym oglądanie „Trudnych spraw” będzie przyjemnością elit. A wszystko to za naszym przyzwoleniem…
* Inspiracją do napisania artykułu były między innymi recenzje i opinie internautów wypowiadających się na portalach “Filmweb” oraz “Telemagazyn”. W tekście zastosowano parafrazę opinii internauty, wykorzystano również niektóre przykłady z recenzji tegoż użytkownika: www.filmweb.pl/reviews/Jak+sięgnąć+dna-13641.
Komentarze ( )