Amy chciała śpiewać, chciała nagrywać jazz, wiedziała, że jej głos to przepustka do spełnienia marzeń
Dwudziesty dzień listopada, roku bieżącego. Dokładnie dziesięć lat temu na świat wyszła jedna z najważniejszych płyt w przemyśle muzycznym.
Płyta, która wprowadziła wiele zamętu nie tylko na listach przebojów, ale również, a raczej przede wszystkim w życiu samej artystki. Płyta, która z jednej strony zapewniła olbrzymią sławę i karierę, a z drugiej pogrążyła i spowodowała, że całe życie stało się równią pochyła.
Back to Black, drugi i niestety ostatni album Amy Winehouse. Osobisty pod każdym względem, wydźwięk wszystkich lęków, fobii, bóli i rozczarowań. Prywatnie spisane rozterki sercowe, miłosne zawody… spowiedź.
Amy chciała śpiewać, chciała nagrywać jazz, wiedziała, że jej głos to przepustka do spełnienia marzeń. Jednak nie chciała, aby to wszystko połączone zostało, ze sławą, z rozgłosem, z tym że ktoś będzie grzebał w jej śmieciach, szukając sensacji. Była zwykła, a jednak tak bardzo niezwykła, tak krucha i delikatna, zbyt delikatna, żeby poradzić sobie z życiem. Wszystkie kłody, które życie rzucało jej od dzieciństwa pod nogi, stworzyło wielkie narastające nieszczęście w głowie i sercu samej Amy.
Chciała móc zaufać, być kochaną i czuć oparcie, stabilność … lecz nawet ojciec, któremu tak ufała w momencie, gdy mógł pomóc, powiedział, że odwyk nie jest potrzebny. Tak … niestety Amy była uzależniona. Od czego? Sęk w tym, że od wszystkiego, co mogło spowodować, by na chwile mogłaby ulecieć nieco powyżej życia. Przez to w końcu się zgubiła, nie chciała wrócić do miejsca, w którym było wiecznie źle. Nie chciała śpiewać piosenek, które były dla niej zbyt bolesne, nie chciała koncertować, chciała nagrać coś nowego, poczuć coś nowego zacząć od początku. Jednak nikt nie był w stanie tego zrozumieć. Więc Amy uciekła tylko tym razem bezpowrotnie.
Zostawiła po sobie jednak płytę, która jest jedną z tych najważniejszych płyt dla mnie. Każdy dźwięk, każde słowa często ratowały mnie z opresji lub pogrążały w rozpaczy jeszcze bardziej, ale zawsze efekt końcowy był ten sam. Czułem upust, czułem, że to już za mną, że mi się uda zacząć od początku, ze słowami w głowie ,,You, know I’m No Good” i głuchymi porankami przy ,,Wake Up Alone’’ i oczywiście największego dzieła ,,Back to Black”, który przypomina mi, że nawet własną śmierć, pogrzeb, odejście można wyreżyserować osobiście. Nie tylko w teledysku.
Amy odegrała to życiowo, mimo tego, że pewnie nie chciałaby by, stało się, to tak szybko. Pamiętam ten dzień, tę informację i to przepełniające mnie uczucie – dlaczego?
Jedno jest pewne, cokolwiek nas tam czeka po drugiej stornie, to wiem i tak jak wierze w niewiele rzeczy, tak bardzo mocno przekonany jestem, że w klubie 27 Amy w końcu czuje się szczęśliwa, pije drinka z Janis Joplin i brzdąka z Hendrixem na gitarze, a Jim Morrison śpiewa im ,,Hellow, I love You”. Tak ja też Cię kocham Amy, a dziś w dziesiątą rocznice Back to Black, dziękuję z całego serca za tę płytę i za to, że dzięki niej jest tyle wspomnień, tyle chwil, tyle niespisanych rozmów i wspaniałych, jedynych takich momentów. Pozostawiam Was z dźwiękami Back to Black, warto wrócić dziś do tej płyty, warto również wrócić nieco w przeszłość i zobaczyć jak to było. Film dokumentalny ,, Amy’’ to must have! Jednak przed seansem proponuje zakupić opakowanie chusteczek, przydają się zapewne…
Amy! Valerie!
Komentarze ( )