Kilka miesięcy temu. Sobotni wieczór. W jednej ręce trzymam kubek ciepłej herbaty, w drugiej urządzenie, dzięki któremu zyskuję nieograniczoną władzę w domu… pilot od telewizora. Raz za razem naciskam cyferki na prostokątnym przedmiocie, z coraz większym znudzeniem przewijając się przez gąszcz powtarzających się po raz „enty” filmów. W końcu moją uwagę przykuwa nowy program z wiosennej ramówki TVNu. Czyżby kolejne „szoł”, którego głównym zadaniem jest wygrzebanie nie znanych nikomu piosenkarzy/kucharzy/gwiazdek na jeden sezon?

Po części tak. To „Mali giganci”, czyli „Mam Talent” w wersji mini…, a nawet bardzo mini – jednym z uczestników jest zaledwie 4-letni chłopiec, mnożący w pamięci. Chociaż przyznaję się bez bicia, że ja za żadne skarby świata nie poradziłabym sobie tak, jak on (twórcy kalkulatora należy się wygodne miejsce w niebie!), to czy mały matematyk nie jest jeszcze zbyt młody, aby kąpać się w blasku fleszy? Chociaż zdawał się w ogóle nie przejmować szumem wokół swojej skromnej osoby, gdy z uporem maniaka uciekał przed prowadzącym i zataczał kolejne kółka po widowni, to czy jego rówieśnicy zachowaliby się podobnie? Każdy jest inny, więc z pewnością nie wszyscy biorący udział w programie podeszli do całego zamieszania tak swobodnie. Stres, emocje…, ale i tu nie ma się co martwić – w końcu nawet jeśli któryś z uczestników wyje niemiłosiernie, to przecież wiadomo, że jurorzy nie pozbawią rodziców złudzeń co do „talentu” dzieciaka (Tak, rodziców. Bo czy bez zgody opiekuna w ogóle wpuszczono by malucha na scenę?). A jeśli już oceniający przełamią się i młody talent jednak opuści rywalizację, to szykuje się płacz i zgrzytanie zębów… ewentualnie pozostaje jeszcze opcja z „przepychaniem” uczestnika do kolejnego etapu, bo to przecież dziecko i odpaść nie może!

Odnoszę wrażenie, że coraz więcej dzieciaków wprowadza się w bezwzględny świat, jakim są media. Jakiś już czas temu plotkarskie portale obiegła wiadomość, że 5-letnia wówczas córka Toma Cruisa nosi obcasy, a przy okazji cierpi także na napady złości. W tym wieku?! Szczerze, nawet nie próbuję sobie wyobrazić, na kogo wyrośnie taka młoda dama. Bo dzieciństwo przecież powinno pozostawić po sobie miłe wspomnienia: zabawy z rówieśnikami, smak piasku w zębach, czy blednące z czasem blizny na kolanach. Czy naprawdę za warty wspomnienia po latach można będzie uznać sztuczny uśmiech „wymejkapowanej” buzi błyszczącej w blasku fleszy uchwycony na zdjęciu i wrzucony na „Pudelka”?

Cały urok brzdąców tkwi w ich szczerości, a jednak dla telewizji chyba najlepiej byłoby, gdyby dzieci zabawiały publiczność, zachowując się jak małe, pocieszne małpki. Ba! Tresowane małpki, bo stosujące się usłużnie do poleceń głosu w słuchawce.

Tak, wiem. Lud potrzebuje rozrywki. Ale dlaczego każemy być nią dzieciom? Dlaczego po tego typu zabawę nie idziemy do cyrku? Kiedyś dzieci także występowały w programach. Tylko nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wcześniej było to o wiele lepiej rozegrane – pamiętam, że w jednym z teleturniejów dzieci „chwaliły się” wiedzą, a zwycięzca wygraną przeznaczał na dalszą edukację.

Może i jestem zbyt staroświecka, ale czy naprawdę obecne kilkulatki są w stanie podjąć świadomą (sic!) decyzję co do udziału w jakimkolwiek programie? Nie sądzę. Być może sęk w tym, że im wcześniej przetrą szlaki, tym większe sukcesy później odniosą? Niestety, mogę się tylko domyślać, jak to działa. Wiem za to, że ja swojego dziecka nie wpuściłabym na srebrny ekran. Bałabym się, że po kilku latach zwróci się do mnie ze słowami „pozwoliłaś, żebym zrobił z siebie idiotę, a miliony ludzi to widziały!”

Każdy z pewnością kiedyś miał jakieś swoje dziecięce, często nierealne marzenia – czy to o byciu astronautą, czy też księżniczką czekającą w wielkiej wieży na swego wybawcę na białym rumaku (który w rzeczywistości pewnie przyjechałby na ośle… jeśli w ogóle by przyjechał, bo książęta to towar raczej deficytowy), ale czy gdy brzdąc zawoła „Mamusiu, ja chcę być gwiazdą!” to od razu musi trafić na casting?

Zastanawia mnie jeszcze jedno – co czeka nas następnej wiosny? Może relacja z wyborów miss żłobka? Mam jednak wielką nadzieję, że żaden z producentów nie wpadnie na tak „genialny” pomysł, chociaż… kto to wie – telewizja od lat zadziwia i pewnie nie raz jeszcze nas zaskoczy.