„Królewna Śnieżka i łowca” to adaptacja wszystkim znanej baśni o Królewnie Śnieżce, wyreżyserowanej przez Ruperta Sandersa. Zbyt nudną sprawą, jak na standardy panujące w Hollywood, byłoby tradycyjne przedstawienie baśni, dlatego reżyser serwuje nam mocno zmodyfikowaną wersję.
Mamy tutaj oczywiście tytułową Śnieżkę, złą królową, która chce zabić swoją pasierbicę w obawie przed utratą tytułu „najpiękniejszej”, krasnali oraz łowcę. Gdzieś w tle przemyka nam jeszcze książę. Tym razem mamy okazję „podziwiać” próby uczynienia ze Śnieżki panny wojującej z orężem, obrończyni uciśnionych i pogromczyni wszelkiego zła, a to z pomocą tytułowego łowcy oraz krasnali.
Sam pomysł nie był najgorszy, ale realizacja – to już inna bajka. Tytułowa Śnieżka, grana przez Kristen Stewart, nie mogła zachwycić mnie nawet przez moment. Beznamiętna gra głównej aktorki woła o pomstę do nieba – jej postać o jednym i tym samym wyrazie twarzy nie umiała przedstawić najprostszych emocji. Dowodem na to, że wcielająca się w Śnieżkę Stewart nawet w połowie nie była odpowiednio dobrana do tej postaci, jest samo zestawienie jej z Charlize Theron, grającą postać złej królowej. To przecież Śnieżka miała być piękniejsza, nie odwrotnie!
Miałam wrażenie że tylko Theron jakoś podtrzymywała ten film. Biorąc pod uwagę fantastyczny charakter baśni, dziwi mnie, że znajdują tam miejsce wątki chrześcijańskie. W pobliskim lesie pomykają elfy i inne tego rodzaju stworzenia, podczas gdy w zamkowych murach tytułowa bohaterka odmawia pacierz – jest to raczej śmieszne i absurdalne. Nie wiem czy takie „pomieszanie” było celowym zabiegiem, czy po prostu niedopatrzeniem, ale zestawianie takich skrajności nie powinno mieć miejsca.
Ogólny klimat filmu jest dosyć ponury i melancholijny – dużo deszczu, dużo smutku. Zastanawia mnie czy jest to wada, czy też zaleta. Może to być potraktowane jako próba ukazania pewnego rodzaju wypaczonej realności przez reżysera, ale i jako zwyczajny zarys fabuły mający nadać klimatyczności.
Kolejną drażniącą mnie rzeczą jest niezwykła powierzchowność, z jaką zostały potraktowane niektóre wątki. Z chęcią dowiedziałabym się czegoś więcej na przykład na temat krasnali zamieszkujących las, a w filmie, oni po prostu istnieją…, bo istnieją.
Pomijając ogólny fakt, że film ten jest przysłowiowym „odgrzewaniem kotleta”, cała produkcja jest nieudolną próbą stworzenia innej wersji nadającej świeżości tradycyjnej baśni. Owa nieudolność dodatkowo podsycana jest kiepską grą aktorską i niemrawym scenariuszem. Ten film ma przede wszystkim niewykorzystany potencjał, czego świadomość chyba najbardziej dobija widza.
Komentarze ( )