Wiele zawodów, mimo iż dawniej były bardzo znane i potrzebne, w dzisiejszych czasach nie ma racji bytu. Nadal jednak żyją ludzie, którzy interesują się tymi specjalnościami. Jedną z takich osób jest Pan Stanisław Markowicz siedemdziesięciodziewięcioletni pasjonat kowalstwa.
Co skłoniło Pana do podjęcia właśnie takiego zawodu?
Praca ta zawsze mnie fascynowała, gdy byłem małym chłopcem lubiłem przyglądać się, jak mój sąsiad, Franciszek Tajchman, który został później moim mistrzem, wykuwał z żelaza przedmioty użytku rolnego. Zawód kowala był wtedy bardzo ceniony i dobrze płatny. Kolejnym powodem była praca z końmi, do których mam sentyment.
Jak wyglądała pańska nauka zawodu?
W latach 60., aby uzyskać zawód, trzeba było posiadać zaświadczenie od mistrza o podjęciu wybranej specjalizacji. Aby je dostać, należało uczęszczać na nauki do majstra, który przyuczał do zawodu. Polegało to na obserwowaniu pracy i pomaganiu w niektórych zajęciach.
Na czym polegała pańska praca?
Najważniejszym zadaniem kowala było wykuwanie przedmiotów z metalu i dbanie o higienę kopyt koni, które w tamtych latach znajdowały się przy każdym gospodarstwie, z powodu braku sprzętu zmechanizowanego. Polegało to na częstym oczyszczaniu kończyn specjalnymi kleszczami, strugiem i raszplą. W zależności od budowy kopyt używano podków, jeżeli były one zniekształcone platfusem, zwierzę musiało być zawsze okute. Podkowę przybijano specjalnymi gwoździami, uważając, aby nie zranić kopyta, a następnie wkręcano ocyle. Umożliwiało to koniowi sprawniejsze poruszanie się po śliskich powierzchniach.
Czy nadal wykonuje Pan ten zawód?
Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, jednak kiedy mogę i gdy zdrowie pozwala, zajmuję się drobnymi pracami związanymi z zawodem. Praca ta niestety wymaga dużo siły, której wraz z upływem lat jest coraz mniej.
Wspomniał Pan, że jest to nielekka specjalność, czy skutki odbiły się na pańskim zdrowiu?
W latach, gdy pracowałem w Oddziale Budowlano-Montażowym na Podzwierzyńcu, nie było takich udogodnień jak teraz, przez co nieraz wykonywane prace zagrażały naszemu zdrowiu. Niestety skutki tego odczuwa się dopiero po latach. Szczęście w nieszczęściu, nie poniosłem większych szkód, jednak niedostępność słuchawek ochronnych sprawiła, że teraz mam problemy ze słuchem.
Powiedział Pan, że działał w firmie, jak wyglądała ta praca i jak długo trwała?
Początki pracy były bardzo prymitywne, firma mieściła się w pomieszczeniach Zakładu Handlu, niedaleko stacji PKP. Następnie została przeniesiona na Podzwierzyniec. Pracowałem tam jako kowal – ślusarz. Wyjeżdżałem również na różne budowy, które prowadziła firma. Wykonywałem tam różnorakie prace związane ze spawalnictwem i kowalstwem. W latach 90. firma zaczęła podupadać, co sprawiło, że przepracowawszy trzydzieści pięć lat, mogłem przejść na wczesną emeryturę.
Mówił Pan, że nadal wykonuje swój zawód, czy daje on Panu satysfakcję?
Od najmłodszych lat podobała mi się ta specjalność, dlatego po zdobyciu fachu, gdy mogłem zacząć go wykonywać, byłem bardzo szczęśliwy i dumny, że udało mi się spełnić swoje marzenia. Teraz, po latach, zdecydowanie mogę powiedzieć, że mimo wszystko dokonałem właściwego wyboru, a także, że praca ta daje mi satysfakcję i poczucie spełnienia.
Obserwując pańską pracę, można zauważyć podwójne uderzenie młotem o kowadło, czy ma to jakieś swoje znaczenie?
(śmiech) Jak to powiadali starzy mistrzowie, to dlatego, że kowal jest ślepy.
Dziękuję za poświęcony mi czas! Życzę Panu dużo zdrowia i dalszej choć okazjonalnej możliwości pracy w swoim zawodzie.
Komentarze ( )