Obejrzałam ostatnio bardzo interesujący film pt. ,,Zaklinacz koni”. Wyprodukowano go w 1998 roku, a jego reżyserem jest Robert Redford. Przyznam, że nie jestem zwolenniczką starych filmów ze względu na jakość ich obrazu i słabsze efekty Jednak moja ciekawość koniarza zmusiła mnie do zobaczenia go. Nie pożałowałam. Uwagę osoby oglądającej wzbudza już dramatyczny początek ekranizacji.
Nastoletnia Grace razem ze swoją przyjaciółką jadą konno na spacer. Jest zima, wszędzie leży dość gruba warstwa śniegu. Nagle konie płoszą się, zdarza się wypadek, ciężarowy samochód uderza w dziewczyny. Wypadek uruchamia spiralę wydarzeń, ale także wiele nieporozumień w rodzinie. Koleżanka Grace ginie, a ona sama walczy o życie. Pielgrzym, koń bohaterki, zostaje ciężko ranny. Doznaje obrażeń fizycznych, jak i psychicznych, które były tak realistycznie ukazane, że otworzyłam buzię, a w oku zakręciła się łza. Ratownicy twierdzą, że nadaje się on jedynie na rzeź.
Matka nastolatki nie traci jednak nadziei. Uważa, że jeśli uratuje go, to dzięki temu jej córka otrząśnie się z szoku. Znajduje Toma Bookera, który jest zaklinaczem koni. Po długich namowach mężczyzna decyduje się im pomóc. Pomaga zwierzęciu na nowo zaufać człowiekowi. Okazuje się, że nie tylko zwierzę potrzebuje terapii, ale cała rodzina. Grace na początku nie zależy na swoim przyjacielu, ona sama odniosła podczas wypadku poważne obrażenia, czego skutkiem była amputacja nogi. Sprawy nie ułatwia to, że między bohaterami wybucha romans. Ojciec czternastolatki nie wie nic, co dzieje się z jego rodziną, ponieważ jest zajęty pracą.
Film skłania do wielu przemyśleń, ponieważ między bohaterami tworzy się wiele problemów psychologicznych. Jest to także film, który uczy i odkrywa pokłady wrażliwości, nie tylko w stosunku do ludzi, ale i zwierząt. Został on zekranizowany na podstawie książki, jednak trudno mi powiedzieć co lepsze, ponieważ lektury nie miałam okazji przeczytać. Jednak film jak najbardziej polecam.