Jakiś czas temu miałem okazję przypomnieć sobie o pewnym zespole. Zespole mrocznym, dostojnym i niezwykle ciężkim. To pod wpływem niego zrodziło się wiele pomysłów zamieszczonych w moich zaledwie paru „tworach” literackich. Ich melodie przyprawiają mnie o dreszcze. Mowa o doom metalowym Candlemass.
Candlemass powstał w Szwecji w połowie lat 80. Jest on jednym z trzech prekursorów swojego gatunku wraz z Pentagramem i Saint Vitusem. Zasłynął pierwszą płytą, o tytule „Epicus Doomicus Metallicus”, która jest obecnie istną legendą. Jednak ja wybrałem płytę liczącą osiem piosenek – „Death Magic Doom”, która powstała w 2009 r. Tak jak dwa poprzednie albumy, wydała ją znana niemiecka wytwórnia Nuclear Blast.
Zacznijmy od ogólnego wrażenia, jakie sprawia płyta. Po pierwsze, klimat, jaki wzbudza, bardzo mi się podoba. Jest to pomieszanie mroku i ciemności z czymś dość patetycznym. Daje to bardzo przyjemne połączenie. To wszystko podsycają świetne melodie, które na długo zapadły mi w pamięć. Dopełnieniem jest niezwykle przyjemne dla ucha brzmienie gitar (te riffy!). Na szacunek zasługuje także wokalista, Robert Lowe. Jego głos bardzo dobrze wpasowuje się w całą kompozycję, tworząc zgraną całość.
Warto wyróżnić utwór „If I Ever Die”. Powiem wprost, dla mnie, jest niesamowity! Melodia jest szybka i dynamiczna, trochę wbrew założeniom gatunku. Motywem przewodnim jest jeden, potężny riff, zgrabnie przepleciony w połowie piosenki bardzo udaną solówką. Po niej następuje przyspieszenie melodii. W tle słychać gitarę wspomagającą, rytm nadaje perkusja, a pan Lowe świetnie daje radę w wokalu.
Jedynym niewielkim minusem płyty jest piosenka końcowa, „My Funeral Dreams”, trochę odbiega od standardów narzuconych przez poprzednich siedem kompozycji, jednak w ostatecznym rozrachunku „daje radę”.
Płyta „Death Magic Doom” Candlemass jest jedną z najlepszych płyt, jakie miałem okazję poznać. Wszystko w niej idealnie współgra, ciężkie riffy, mroczno-pompatyczne melodie, a nawet wokal i świetne teksty.
Komentarze ( )