„I tak leżała babcia moja i te jej dwie córeczki” – tak wspominała tragiczną historię swojej rodziny pani Izabela Janiszewska-Obarek na konferencji poświęconej 75. rocznicy wydarzeń na Wołyniu i Kresach Wschodnich, która odbyła się 7 października 2018 r. w Centrum Kultury Gminy Markowa. Chciałabym przypomnieć tę relację.
Pani Izabela nie była naocznym świadkiem mordu dokonanego na jej rodzinie, zna jednak tę historię z opowiadań matki i ciotki, które cudem tamtego dnia uszły z życiem. Dziadkowie pani Izabeli pochodzili z Markowej, na kresy przenieśli się po propozycji objęcia pieczy nad tamtejszą parafią. Tam urodziła się im piątka dzieci. Tragiczna śmierć spotkała tę rodzinę w lipcu 1943 roku. Uzbrojeni bandyci napadli na oddalone od centrum wsi gospodarstwo, w którym przybywały cztery bezbronne kobiety – matka i trzy córki. Gospodarz wraz z synem przebywali wtedy w centrum miejscowości, lecz gdy dobiegły do nich wieści o napaści na ich dom, wrócili tam, aby bronić swoich bliskich. Jednego dnia zginęła prawie cała sześcioosobowa rodzina, ocalała jedynie Zofia, która została postrzelona w rękę kulą rozrywającą, w wyniku czego straciła ją. Pani Izabela nie zna szczegółów tej tragicznej zbrodni, gdyż jej ciotka nie chciała o tym mówić, ale gdy osoba, która nie poznała swoich dziadków, cioć i wujka mówi o tak wielkiej starcie i żalu, ciężko jest powstrzymać łzy.
To tylko jedna z tragicznych historii z Wołynia i Kresów Wschodnich. Jesienią 1942 roku swoją działalność rozpoczęła Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) – formacja zbrojna walcząca o niepodległość Ukrainy. Celem jej ataków od początku stali się mieszkający na Wołyniu Polacy. UPA wraz z OUN (Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów) są współodpowiedzialne za mordowanie polskiej ludności cywilnej. Koncentracja działań antypolskich miała miejsce latem 1943 roku. Ukraińcy twierdzili, że nie będzie wolnej Ukrainy, dopóki Polacy będą żyć na ukraińskiej ziemi. Kulminacyjny moment mordów nastąpił 11 lipca 1943 r. kiedy to oddziały UPA dokonały zorganizowanego ataku na 99 polskich wsi w powiecie włodzimierskim, horochwskim
i kowelskim. Rzeź rozpoczęła się około 3 nad ranem od ataku na wieś Gurów liczącej 480 mieszkańców, z których ocalało tylko 70.
Także tego dnia w Porycku Ukraińcy zaatakowali modlących się w kościele ludzi. Zginęło wówczas ok. stu osób – dzieci, kobiet i starców. Łącznie w Porycku jednego dnia wymordowali 200 osób – całą wieś.
Polacy w okrutny sposób ginęli od siekier, kos, sierpów, wideł i innych narzędzi. Ukraińcy nie znali litości. Mordowali dzieci, kobiety, starców, mężczyzn i każdego Ukraińca, który w jakikolwiek sposób pomógł „lachom”, czyli Polakom. Trudno jest określić liczbę osób wymordowanych na Wołyniu i Kresach Wschodnich. Szacuje się, że zginęło ok. 60 tys. Polaków.
Inną, bliską mojemu sercu, historią z Wołynia jest należąca do mojej ciotki Albiny Szpytmy (nazwisko panieńskie Kamińska), która wraz z rodziną ocalała. Ciocia Albina urodziła się w 1928r., obecnie ma 90 lat i mieszka w Śremie, małej wiosce nieopodal Kamieńca Ząbkowickiego. Jej rodzice pochodzą z Markowej, jednak przenieśli się do małej miejscowości na Wołyniu zamieszkałej głównie przez Markowian – Wazowa. Tam wychowała się Albina wraz ze swoim rodzeństwem. Gdy do Wazowa zaczęły docierać wieści o mordach dokonywanych na Polakach, rodzina Kamińskich postanowiła uciec do rodzinnej Markowej. Jednego dnia pojechała matka z 3 córkami i częścią dobytku, a drugiego miała pojechać Albina wraz z bratem i ojcem. Nie udało im się odjechać w zaplanowanym terminie, gdyż napadli na nich Ukraińcy. Wieczorem Albina przebywała z rodziną i dwójką przyjaciół z rodziny Inglotów – ojcem i synem, w domu. W pewnym momencie padł strzał i zabił siedzącego przy oknie młodszego Inglota. To Ukrainiec strzelał z podwórza. Przerażeni zablokowali drzwi wejściowe i wraz ze starszym Inglotem wyszli przez okno i zaczęli uciekać w pola. Ukraińcy strzelali do uciekających na oślep. Jedna z kul zabiła Inglota, ciotce wraz z ojcem i bratem udało się uciec, jednak rozdzielili się. Gdy Ukraińcy odeszli, Albina wróciła do domu, nie zastała tam jednak ani ojca, ani brata. Na podwórku leżało ciało mężczyzny. Ciotka przykryła je prześcieradłem i schowała się na strychu, mając nadzieję, że ojciec i brat żyją. Następnego dnia, po nocy ukrywania się, ktoś wszedł na strych. „Tak bałam się, że wrócili po mnie Ukraińcy, że zęby mi szczękały ze strachu i musiałam je trzymać, żeby mnie nie usłyszeli” – mówiła mi. Na szczęście to nie byli Ukraińcy, ale jej brat, który ukrywał się w stodole w starej skrzyni. Tego samego dnia odnalazł się i ojciec Ludwik, który ukrywał się w polach przy jeziorze. Cała trójka uciekła do Markowej. Tutaj śmierć spotkała brata ciotki, zginął raniony w serce odłamkiem, gdy przez Markową przechodził front. O tych wydarzeniach Albina zdecydowała się opowiedzieć mi 72 lata późnej, ale nawet teraz wspomnienia tamtych chwil wywoływały u niej wielkie emocje. „Od 70 lat, od tamtego dnia, boję się siedzieć przy oknie, po tym nigdy przy nim nie siedziałam” – mówiła…
Historii takich jak te można by opowiadać tysiące, są to dramaty rodzin: matek, które widziały śmierć swoich dzieci, dzieci, którym nie było dane dożyć starości… To straszna, ale ważna historia naszej ojczyzny, powinniśmy pamiętać o tych, którzy ginęli tylko dlatego, że byli Polakami. Musimy dbać także o to, aby te wydarzenia przestały być zakłamywane i obracane w bohaterstwo UPA przez Ukraińców, którzy uważają to za walkę o ojczyznę.
11 lipca 1943 roku Krwawa Niedziela. Pamiętamy!
Komentarze ( )