nintchdbpict000293980689.jpg

Ojciec Paneloux, bohater powieści Alberta Camus pt. „Dżuma”, wygłosił podczas epidemii choroby, której nazwa jest zarazem tytułem tego dzieła literackiego, dwa kazania. Podczas wygłaszania pierwszego z nich jego ton był oskarżycielski i moralizatorski – duchowny niemalże grzmiał z ambony do zebranych wiernych, którzy poszukiwali odpowiedzi na nurtujące wszystkich mieszkańców Oranu pytanie – dlaczego dżuma dotknęła właśnie ich? Kapłan stwierdził wówczas, że winę za wybuch fatalnej w skutkach epidemii w całości ponoszą liczni grzesznicy zamieszkujący to portowe miasto w Algierii. Równocześnie Paneloux otoczył się swoimi oskarżeniami wobec orańczyków niby murem – mówił „wy” a nie „my”. Był zdania, iż dżuma to słuszna i zasłużona kara zesłana przez Boga, której trzeba się poddać, jeśli jest się człowiekiem nieczystego serca (a któż jest bez grzechu).
Jednak ojciec Paneloux podczas epidemii znalazł się w sytuacji, która diametralnie zmieniła jego pogląd na poruszony podczas pierwszego kazania temat. Orański kaznodzieja był bowiem świadkiem śmierci zupełnie niewinnego dziecka. Wstrząśnięty tym wydarzeniem, duchowny wygłosił swoje drugie kazanie. Tym razem wymowa jego nauczania była zupełnie odmienna. Paneloux zaczął utożsamiać się z mieszańcami miasta, a nie od nich odcinać (charakterystyczne dla jego poprzedniej nauki „wy” zamienił na „my”). Próbując uzasadnić sens cierpienia i śmierci, która bezlitośnie zbierała coraz to obfitsze żniwo wśród mieszkańców zadżumionego miasta, duchowany przytoczył opowieść o zakonnikach mieszkających w klasztorze Mercy w czasie wielkiej epidemii w Marsylii. Z osiemdziesięciu braci dżumę przeżyło tylko czterech, w tym trzech z nich uciekło. Pozostał tylko jeden – i przeżył. Ojciec Paneloux zakończył tę historię słowami skierowanymi do tłumu wiernych (który jednak od ostatniego kazania znacznie się przerzedził): „Bracia moi, trzeba być tym, który zostaje!”.
Według mnie słowa orańskiego duchownego można rozumieć w ten sposób, że nie należy uciekać od cierpienia, lecz mężnie stawić mu czoła, gdyż, jak twierdził kapłan, jest ono integralną częścią życia duchowego chrześcijanina. Paneloux mówił jeszcze wcześniej w swoim kazaniu, iż wierząc w Boga, „trzeba we wszystko uwierzyć albo wszystkiemu zaprzeczyć”. Jednakże nie twierdził, że w obliczu śmiertelnego zagrożenia, jakim bez wątpienia jest dżuma, chrześcijanin powinien czuć się zobowiązany do postawy całkowicie pasywnej. Wręcz przeciwnie – kaznodzieja podał nawet negatywny przykład zadżumionych Persów, którzy wzywali Boga, żeby zesłał chorobę na „niewiernych”, walczących z zarazą poprzez formowanie pikiet sanitarnych. Paneloux przestrzegał również przed przyjmowaniem postawy egoistycznej – tutaj przywołał historię mnichów z Kairu, udzielających Komunii za pomocą szczypczyków tak, aby uniknąć infekcji.
Słowa ojca Paneloux niosły za sobą wniosek pozornie prosty do wyciągnięcia, a jednak jakże trudny do przyjęcia – należy poddać się cierpieniu. Nie pasywnie, ale z odwagą i pokorą oraz zachowując zdrowy rozsądek. Z sytuacji z pozoru beznadziejnej może wyniknąć coś pozytywnego, jeśli ludzie, mężnie i nie uciekając od zagrożenia, będą starali się czynić dobro. Taki, w mojej opinii, był sens słów duchownego z dotkniętego zarazą Oranu – tę mądrość, którą sam posiadł dzięki refleksji, jaka pojawiła się po traumatycznym przeżyciu, jakim było zobaczenie na własne oczy niewyobrażalnie bolesnej śmierci niewinnego dziecka, Paneloux chciał przekazać popadającemu w coraz większą beznadzieję miastu i jego doświadczonym przez liczne trudy, przyzwyczajonym już do widoku powszechnie szerzącej się śmierci, mieszkańcom.