Film „Chemia” Bartosza Prokopowicza został w części oparty na życiu Magdaleny Prokopowicz, założycieli fundacji Rak’n’Roll, która zmarła, mając 35 lat, po 8 latach walki z chorobą. Szaleni, czasem gniewni, chcący korzystać z życia bohaterowie – Lena i Benek – nie są już sami. Mają ze sobą raka, nieuleczalnego, na którego choruje główna bohaterka. Podjęła ona decyzję o terapii w chwili, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Finał jest znany, a w filmie śledzimy etapy zbliżania się do końca.
W „Chemii” jest mowa głównie o miłości i chorobie. Romans bohaterów, czyli pierwsza część filmu, jest pokazany w sposób irytujący i niezbyt realistyczny. Bardziej zaintrygowała mnie druga część filmu opowiadająca o miłości, która powinna trwać na dobre i na złe, tak jak przysięgamy. Tu rzeczywiście tak było. Wielką siłę rażenia i łapania za serce oglądających mają momenty godzenia się z losem i pożegnania z rodziną, bolesne rozmowy, przygotowanie córki na możliwość pojawienia się nowej „mamy”, gotowanie na zapas. To były momenty, które doprowadziły mnie do łez.
Autor filmu zasługuje na pochwałę, ponieważ stworzył smutną historię, która została przełamana chwilami humoru i dystansu, a w dodatku ukazał część swojego życia osobistego. Trzeba dużego wyczucia i dystansu, by przy temacie śmierci i choroby znaleźć równowagę pomiędzy tragizmem a komizmem, przyziemnością a patosem. „Chemia” sprawiła, że zaczęłam doceniać zdrowie, miłość i ludzi, którzy mi ją dają. Polecam ten film do obejrzenia!
Komentarze ( )