Brak życiowego celu, nudna, niesatysfakcjonująca i wyczerpująca praca, bezsenność, nieustanne i nieuzasadnione wydawanie pieniędzy na rzeczy kompletnie niepotrzebne. Z owymi problemami zmaga się główny bohater filmu pt. “Fight Club”. Nasuwa się pytanie: jak sobie z tym poradzić? Odpowiedź okazuje się być absolutnym zaskoczeniem…
Pewnego sobotniego popołudnia wraz ze znajomymi postanowiliśmy obejrzeć naprawdę dobry film. Wybraliśmy “Fight Club”, który cieszy się świetną opinią. Jest to amerykański thriller psychologiczny z 1999 roku w reżyserii Davida Finchera zrealizowany na podstawie książki Chucka Palahniuka o tym samym tytule. Głównemu bohaterowi pozornie niczego nie brakuje. Ma dobrze płatną pracę, perspektywę awansu i eleganckie mieszkanie. Mimo sukcesów jest niezadowolony. Z powodu “robienia kariery” nie ma czasu dla siebie, a także cierpi na bezsenność. Jego jedynym życiowym celem jest doskonalenie wystroju mieszkania przez kupowanie kolejnych mebli za ciężko zarobione pieniądze. Szukając rozwiązania swoich problemów, bohater poznaje tajemniczą Marlę i intrygującego mężczyznę. Na skutek nieszczęśliwych wydarzeń życie Tylera ulega diametralnej zmianie, a na horyzoncie pojawia się antidotum, które może zapobiec kłopotom.
Z początku spodziewałam się kolejnego psychologicznego filmu z niezbyt porywającą akcją. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłam. “Fight Club” zrobił na mnie niesamowite wrażenie, po prostu “wgniótł mnie w fotel”! Ale od początku… Ekranizacja ma przede wszystkim dobrą fabułę. Podczas ponad dwugodzinnego seansu nie byłam w najmniejszym stopniu znudzona. Film zdecydowanie potrafi zainteresować widza. Zdarzenia występują po sobie w logicznej kolejności, a my jesteśmy w stanie odnaleźć przyczyny i skutki decyzji bohaterów, co szczerzę mówiąc, niekiedy nie jest prostym zadaniem. Aby zrozumieć wszystkie wątki nie wystarczy po prostu siedzieć i bezmyślnie wpatrywać się w to, co widzimy na ekranie. Po dwukrotnym i uważnym obejrzeniu filmu nieustannie potrafię wysnuwać z niego nowe interpretacje.
Kolejnym atutem “Fight Club-u” jest gra aktorska. Co prawda w rolę głównego bohatera wcielił się Edward Norton, który budzi kontrowersje, ponieważ obok rzeszy zwolenników posiada też wielu antyfanów. Ja uważam, że do tej roli pasował idealnie. Ważną dla filmu postać odgrywa także Brad Pitt, który moim zdaniem świetnie wykreował swoją rolę, jej charakter i temperament. Bardzo charakterystyczną osobowością była też kobieta imieniem Marla – zagrana przez Helenę Bonham Carter.
Myślę, że montażyści i operatorzy dobrze wykonali swoją pracę, gdyż film jest zrobiony bardzo profesjonalnie, a musimy pamiętać, że nie należy on do najnowszych produkcji.
Uważam, że soundtrack jest nieco zapomniany, pozostaje gdzieś w tle, ale mimo to nadaje bezprecedensowy, lekko psychodeliczny klimat. A na szczególną uwagę na pewno zasługuje piosenka z finałowej sceny – “Where is my mind”, która jest idealnym odzwierciedleniem i podsumowaniem całej historii.
Film pozostawia po sobie niespotykane wrażenie i nie daje o sobie zapomnieć przez przynajmniej kilka dni, a to wysoko ceniona przeze mnie cecha. Wszystkim lubiącym taki gatunek i problematykę psychologiczną polecam sięgnąć po tę produkcję – nie powinni się rozczarować.
Komentarze ( )