To marzenie Wojtka Woty, absolwenta naszej szkoły, który z uporem ściga swój aktorski wzór. Kiedyś przyjaciel nazwał go „polskim Wolverinem” i pseudonim ten nie odnosi się tylko do zainteresowań. Wojtek jest osobą wszechstronną w realizacji artystycznych talentów, a jednocześnie śmiało dążącą do osiągnięcia swoich marzeń i celów. Czerpie z życia, co może, lecz także dla pasji wiele poświęca.
Kiedy obudziła się w Tobie pasja do sceny i aktorstwa?
Pierwszy bodziec pojawił się już w podstawówce. To były występy w szkolnym teatrzyku. W tym czasie wygrywałem też wiele konkursów recytatorskich. Pamiętam finał podkarpackiego konkursu „Bajkowisko” w Teatrze „Maska” w Rzeszowie, gdzie jako drugoklasista zająłem drugie miejsce w recytacji. Do tej pory pamiętam – to był wiersz „Stefek Burczymucha”, a statuetka do tej pory jest w moim pokoju. Potem skupiłem się na innej pasji – piłce nożnej, ale pod koniec gimnazjum miłość do sceny znów się odezwała, a w liceum po prostu wybuchła. Także teraz ciężką pracą dążę do spełnienia marzeń.
„Dążysz do marzeń”, czyli co dokładnie robisz?
Należę do Akademii Aktorskiej „Artysta” w Rzeszowie, która według mnie na Podkarpaciu jest jedynym miejscem, które daje możliwości, start ludziom takim, jak ja. Warsztaty motywują mnie do dalszej pracy, wyjazdu na studia. Z aktorstwem wiążę swoją przyszłość. Moją wymarzoną szkołą jest Łódzka Filmówka – oczywiście. Dostać się tam to byłoby po prostu zwieńczenie pragnień. Jednak mam świadomość, że to przede wszystkim nieustanna ciężka praca, nad sobą i własnym warsztatem.
Jednak sięganie po marzenia wcale nie jest takie proste. Jakie przeszkody napotykasz?
Oj, różne. Chociażby to, że mieszkam na wsi, z której wszędzie mam daleko i do „wielkiego świata”, w którym mógłbym zrobić karierę też mi daleko. A to tylko pierwsza trudność. Liczą się też przecież uwarunkowania osobiste i finansowe. Mam wiele obowiązków i różnego rodzaju zajęć. Tym bardziej się cieszę, że mamy okazję porozmawiać.
Skąd w takim razie bierzesz tę pewność siebie i determinację, motywację do walki „o swoje”?
Z komiksów!
No tak, jesteś ich wielkim fanem. Zdaje się, że Twoim ulubionym bohaterem jest właśnie Wolverine, dlaczego akurat ta postać?
(śmiech) Wszyscy znajomi wiedzą, że to mój ulubiony bohater. Dlaczego Wolverine? Może przez pewne podobieństwo między nami. Nie chodzi mi raczej o wygląd, ale o charakter. Gość jest niesamowicie twardy, choć jego postać jest tragiczna. Ta charakterystyka wprost bije z komiksów. Dostrzegłem więc pewne podobieństwo do niego, bo i ja w życiu nie miałem łatwo. Myślę, że troszeczkę utożsamiłem się z tym bohaterem. To postać niejednolita. Kapitan Ameryka jest wszędzie wspaniały, wpada z tarczą, pokona swoich wrogów, ale nikomu nie zrobi krzywdy. A Wolverine? Wejdzie, „pociacha” i wyjdzie. I choć w tej formie brzmi to w sposób uproszczony i brutalny, to niekiedy jego decyzje wydają mi się lepsze. Zawsze chciałem być twardy, jak on. Dążył do celu i czasem kogoś tracił, na kimś się zawodził, ale cały czas parł do przodu, był sobą. A przede wszystkim to zdaje mi się być w życiu najważniejsze. I tak w swoim wyobrażeniu stałem się Wolverinem.
Pozostańmy jeszcze przy temacie komiksów. Wiem, że również lubisz rysować.
Lubię, ale temat musi mi się bardzo spodobać, żeby mnie pochłonął. Wolę coś napisać i zrobić szkice, zaś właściwe rysowanie oddać komuś innemu. Wymyśliłem już kilka scenariuszy do komiksów i szukam rysownika, który zechce się nimi zająć. Potrzeba tworzenia historii jest we mnie bardzo silna, nawet książkę napisałem, choć nikomu nie pokazałem.
A o czym jest, jeśli możesz zdradzić?
To książka fantastyczna. Wygląda tak, jakbym wszystko, co widziałem w grach, komiksach czy filmach fantasy złączył w jedną całość, jednak tworzącą coś nowego i odmiennego.
Skąd te zamiłowania?
To pasja do fantastyki. Bardzo lubię „Wiedźmina”, „Władcę Pierścieni”. Wreszcie sam zapragnąłem stworzyć historię. Usiadłem z zeszytem i wymyśliłem cały świat, bohaterów, ich historie. I mam 350 stron… pierwszy tom. Myślę często o treści, czasem chcę coś wyrzucić, czasem dodać, a czasem napisać od nowa.
Czyli mamy teatr, komiks i pisanie, zajmujesz się czymś jeszcze?
Gram w piłkę w lokalnym klubie, chodzę na siłownię, ale i artystycznie się spełniam. Jestem statystą w rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej. A! i jeszcze śpiewam. Niedawno zagrałem w musicalu „Fame” przygotowanym przez Akademię Aktorską „Artysta”, więc musiałem ćwiczyć.
To są same czasochłonne zajęcia. Jak godzisz je wszystkie?
To sztuka wyboru. Rozwijam pasje, ale też pracuję. Ćwiczę role czy śpiew często w przerwach, w pracy. Chowam się na magazynie, paleta staje się sceną… Ludzie mogą się śmiać, ale naprawdę tak robię. Poza tym planuję każdy dzień. Mało czasu spędzam w domu i często brakuje go choćby na sen. Nigdy nie mam wolnego. Czas dzielę między pracę a próby i warsztaty.
Co radzisz osobom, które również chciałby walczyć o spełnienie swoich marzeń i celów?
Że mają wszystko, czego potrzebują. Trzeba dążyć do marzeń, bo można. Jeżeli cokolwiek mi się w życiu uda, chciałbym być takim przykładem, że „prosty chłopak ze wsi”, który chodząc do szkoły aktorskiej, w międzyczasie zwoził siano do stodoły, może coś w życiu osiągnąć, może spełnić marzenia. Mimo wszystkich przeciwności losu, chciałbym pokazać, że można, że po prostu można.
Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę odwagi i samozaparcia w dążeniu do tak pięknych i trudnych celów!
Komentarze ( )