Pisze bajki, uczy gotowania i ortografii, prowadzi warsztaty literackie, kulinarne, teatralne oraz plastyczne, dużo podróżuje, jeździ rowerem i uwielbia lody waniliowe. Jest kobietą przemiłą, kreatywną i nietuzinkową. Zapraszam do przeczytania wywiadu z Panią Joanną Krzyżanek.
Swoją pierwszą książkę napisała Pani w wieku 7 lat. Czy była to jednorazowa sytuacja w dzieciństwie? Od kiedy pisze pani regularnie?
Podobno książki zaczęłam pisać, gdy miałam 3-4 lata – tak mówiła moja babcia. Oczywiście nie było to typowe pisanie, nic nie notowałam. Siadałam sobie i po prostu wymyślałam różne historie. Swoją pierwszą książkę faktycznie napisałam w wieku 7 lat. Opowiadała o Kryształowym Królestwie, które znajdowało się w źdźbłach trawy. Bajka została schowana przez moją babcię, a ja otrzymałam ją w prezencie na swoje 18. urodziny. Ale po tej sytuacji zaczęłam pisać. Były to mniejsze lub większe książeczki. Wszystko lądowało w wielkiej szafie na strychu. Im byłam starsza, tym bardziej wstydziłam się pokazywać komukolwiek swoje prace, więc pisałam głównie do szuflady. W wieku 12 lat zaczęłam pisać pamiętniki i trwa to do dnia dzisiejszego.
Czy rodzina wie, że pisze pani pamiętniki?
Wie, ale wiedzą, że nie mogą do nich zaglądać. Poza tym mam też zeszyty, w których opisuję wszystkich członków rodziny, dalekiej i bliskiej. Piszę o nich, wspominam dzieciństwo, a także opowiadam o sobie. Chcę, żeby to zostało zapamiętane.
A postaci w pani bajkach? Są wytworem wyobraźni czy raczej odpowiednikami otaczających Panią ludzi?
I tak, i tak. Ja poniekąd utożsamiam się z Lamelią Szczęśliwą. Natomiast Cecylka Knedelek to hołd dla mojej babci – Cecylii. Przygody Cecylki to wszystko, co przeżyłam w dzieciństwie z moją siostrą i babcią, bo rodzice wychodzili do pracy, mieli mnóstwo obowiązków, a my w stworzonym przez babcię królestwie dojrzewałyśmy. W jednej z bajek opowiadam o tym, jak Cecylka zrobiła w kuchni piaskownicę dla swojej gąski. Była zima, ale piaskownica musiała być. Taką samą piaskownicę robiła moja babcia. Rozkładała w kuchni koce i rozsypywała na nich piasek, dużo piasku. Teraz, jako dorosła, nie wyobrażam sobie tego, ale wtedy świetnie się bawiłam.
Czy ma Pani jakieś szczególne okoliczności sprzyjające pisaniu?
Każde są dobre. Gdy już zasiadam do pisania, zawsze robię to w ciszy i z mnóstwem filiżanek dookoła. Uwielbiam popijać zieloną herbatę z trawą cytrynową, a przed snem mleko, choć wiem, że to niezdrowe, ale w końcu i tak śpię 5 godzin dziennie.
Jak długo piszę Pani jedną książkę?
Długo. Piszę rano, w południe i wieczorem. Nie mam konkretnej pory. W domu z wyboru nie mam samochodu ani telewizora. Dlatego do podróży, zazwyczaj wybieram rower lub pociąg. Nauczyłam się, że w takich okolicznościach zawsze powinnam mieć ze sobą coś do zanotowania pomysłów, które znikają tak szybko, jak się pojawiają. I to jest najtrudniejsze, bo gdy już mam pomysł na historię i wiem, co chcę napisać, to już po kłopocie. Pisanie książek o św. Janie Pawle II sprawiło mi chyba najwięcej trudności. Musiałam szukać informacji w wielu źródłach, było w nich dużo rozbieżności i jeszcze trzeba to było zrobić w sposób odpowiedni i przyswajalny dla najmłodszych. Dużo łatwiej pisze się bajki, w których mogę puścić wodze fantazji.
Nie ma Pani telewizora? Dlaczego?
Nigdy nie lubiłam telewizji. Nawet gdy byłam młodsza, uważałam, że to marnowanie czasu. Słucham za to radia. Mam swoje ulubione stacje i pamiętam nawet godziny audycji.
W książeczkach często nawiązuje Pani do jedzenia i gotowania. Skąd taki pomysł?
To nie ja, to wydawnictwo. Powiedzieli mi, że moje bajki wyglądają tak smacznie, że powinniśmy to wykorzystać, więc dodaliśmy przepisy i zdjęcia. Ja również bardzo to lubię. Każdy przepis sprawdzam – piekę, smażę, gotuję, fotografuję. Może nie wszystko wygląda idealnie, jak w kolorowych czasopismach, ale pokazuję to, co faktycznie udało mi się zrobić.
Jakie jest Pani ulubione danie? Co najbardziej lubi Pani gotować?
Szpinak. Szpinak w każdej postaci. Najbardziej lubię taki z patelni, gdy listki jedynie lekko się kurczą. Moim popisowym daniem jest tarta szpinakowa z serkiem feta. Lubię brokuły i brukselki. Piekę też ciasto marchewkowe. Jest błyskawiczne i bardzo pomarańczowe. Przyozdabiam je na przykład listkami melisy i podaję. Wygląda, jak prawdziwa marchewka. Jestem wegetarianką, stąd dużo warzyw w moim jadłospisie.
Prowadzi Pani dla dzieci warsztaty literackie, kulinarne, teatralne oraz plastyczne. Które z nich lubi Pani najbardziej?
Wszystkie. Najlepiej, gdy wszystkie są połączone, jest wtedy najwięcej radości. Kiedyś prowadziłam warsztaty plastyczno-kulinarne. Musiałam wymyślić materiał plastyczny, który nadawałby się do zjedzenia. Wraz z maluchami robiliśmy koty, więc wpadłam na pomysł, że możemy wykorzystać wafle, w końcu wyglądają prawie jak karton. (śmiech) Paluszki posłużyły za wąsy, a do przyklejenia zamiast kleju użyliśmy roztopionej czekolady. Oczy były oczywiście z lentilków.
Miałam okazję oglądać prowadzone przez Panią warsztaty. Jaki jest Pani sposób na tak dobry kontakt z maluchami?
Mam taki? (śmiech) Odpowiem szczerze, że nie wiem. Nie mam żadnego sposobu. Tak już jest, po prostu. Dużo podróżuję i czasami bywam zmęczona, ale jak zobaczę te dzieci, niekiedy uśmiechnięte, niekiedy nie, to pstryk zmęczenie znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dzieci są wspaniałe. Pewnego razu na warsztatach robiliśmy motylki. Oczywiście takie do zjedzenia. Wykorzystaliśmy chrupki i kawałki owoców. Jeden z chłopców przybiegł do swojej pani przedszkolanki cały zapłakany i prosił, żeby zamknęła okno. Bał się, że jego motylek odleci. Później jako jedyny nie zjadł swojej pracy, ale uparł się, że zabierze ją do domu. Nie wiem, co było potem, ale w tamtym momencie zachwyciła mnie wyobraźnia tego malucha.
Czytając informacje na Pani temat, znalazłam wzmiankę o wpinaniu we włosy pomarańczowej spinki. Czy ten akcent ma dla Pani szczególne znaczenie?
Tak. Przypomina mi ona dzieciństwo. Poza tym lubię spinki. Wiem, że czasami może to wyglądać nieco zabawnie bądź dziwnie, jak na przykład moje dzisiejsze spodnie w kwiatki. Jest jeszcze kwestia praktyczna. Gdy pracuję z dziećmi moje włosy, które przypominają czarne druciki niekiedy przeszkadzają, spadają mi na twarz, więc spinka jest pomocna.
Wracając do Pani książeczek, mają one sporo czytelników. A co lubi czytać osoba, pisząca bajki dla dzieci?
Muszę przyznać, że lubię książeczki dla dzieci. (śmiech) Poza tym wertuję słowniki. Uwielbiam szukać słów, których nie znam. Jestem przeciwna zapożyczaniu pojedynczych wyrazów z obcego języka. W końcu nasz język ma bogaty zasób słownictwa. Chociaż nie ukrywam, że zmieniłabym trochę ortografię. Czy na przykład porzeczka nie powinna być napisana przez “ż”? W końcu wyglądem przypomina kropeczkę. Czytam też rozprawy filozoficzne, ale autora nie wymienię, żeby żadnego nie urazić. Kocham “Muminki”. Małą Mi potrafię cytować na wyrywki.
Na blogu Cecylki Knedelek można przeczytać o programie społecznym „Mały Wolontariat”. Czy Pani mogłaby coś o tym opowiedzieć?
Ten program ma przede wszystkim nauczyć wrażliwości społecznej i pomagania innym. Jest przeznaczony zarówno dla dzieci i młodzieży, jak i dla dorosłych – nauczycieli, wychowawców, rodziców. W Internecie można znaleźć dużo informacji na ten temat, do czego serdecznie zachęcam. Chodzi po prostu o pomaganie. Znam babcię, która dla swojego chorego wnuczka szyje przepiękne aniołki. Jest to wspaniała kobieta. Każdego dnia wstaje rano, szyje, kładzie się spać. A jej prace to prawdziwe dzieła sztuki. Polacy często narzekają. Na deszcz, na słońce, na upał, na brak śniegu, a ja uważam, że każdy człowiek powinien wstawać rano i cieszyć się, że żyje, że nic go nie boli. Jeśli sami nie mamy żadnych problemów, to dlaczego nie pomożemy innym? Zachęcam do wzięcia udziału w naszym programie, zapraszam na blog Cecylki, na facebooka – tam można znaleźć wszelkie informacje.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę wielu kreatywnych pomysłów na kolejne książki!