W dzisiejszych czasach szukanie inspiracji to nic nowego – w końcu w Internecie pełno jest teraz motywatorów i „coachów”. Ale czy przypadkiem niektórzy nie zgubili się podczas poszukiwań? Do czego tak naprawdę jesteśmy inspirowani? Czy to natchnienie, o którym mówi teraz tyle osób, powinno się kończyć na chęci posiadania pięknej sylwetki lub stylizacji? Liczby prezentujące grono odbiorców takich osób mówią same za siebie. Ja jednak nie szukając inspiracji, znalazłam ją i to w kimś zaskakująco mi bliskim…
Gdy w pochmurny dzień postanowiłam, że przeglądnę rodzinną kolekcję zdjęć schowaną w dużej drewnianej szafie, natknęłam się na naprawdę stare fotografie przedstawiające młodość moich pradziadków. Dzięki opowieściom babci sprzed paru lat byłam w stanie rozpoznać wiele osób i wydarzeń – zaczynając od rodzinnych zdjęć, na których moi pradziadkowie to jeszcze dzieci, przez ich pierwsze komunie święte, randki, pracę, wojsko, ślub, a kończąc na narodzinach moich dziadków. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo szanuję i podziwiam mojego pradziadzia. Miałam szczęście dobrze go poznać, bo gdy zmarł byłam 15-latką i mimo braku dojrzałości, nie byłam już dzieckiem. Jednak dopiero teraz umiem w nim dostrzec pewne wzorce, które chciałabym wnieść do swojego życia. Zastanawiacie się pewnie, do czego może inspirować 70 lat starsza ode mnie osoba? Przede wszystkim do pracowitości i pięknej, bezgranicznej, trwałej miłości. Wiele osób w mojej rodzinie, wspominając pradziadzia, mówi o jego wytrwałości w pracy i ja sama takiego go zapamiętałam – zawsze aktywny i rzetelny. Zaczynał swój dzień o 5 rano i nigdy nie leniuchował. Zajmował się domem, gospodarstwem, ogrodem. Dla niego nawet pomoc żonie w kuchni nie była ujmą. To właśnie dzięki niemu wiem, że w życiu na wiele rzeczy trzeba sobie zapracować samemu, ale też, że rezultaty przynoszą satysfakcję. Ponad to moi pradziadkowie to przykład pięknej miłości. Gdy się poznali mój dziadek od razu wiedział, że spotkał swoją żonę. I pobrali się, a moja babcia miała wtedy zaledwie 17 lat. Z dzieciństwa pamiętam, że pradziadzio zawsze darzył swoją żonę szacunkiem – czule się do niej zwracał, nieustannie pytał czy nie potrzebuje jego pomocy, a po każdym obiedzie dziękował, całował jej dłonie i dopiero wtedy wracał do pracy. Przeżyli razem około 63 lata i choć ja znałam ich tylko 15, jedno było pewne – jeśli w pobliżu była babcia, niedaleko musiał też być dziadzio. Zmarli w ciągu tego samego półrocza, zakładam, że po prostu nie umieliby żyć osobno. Pewnie wiele osób pomyśli „babska gadanina”, „taka miłość istnieje w książkach i filmach”. Gdyby nie oni, byłabym jednym ze sceptyków, ale dzięki nim posiadam inspiracje, wzór, marzenie.
Pamiętajmy, by nie szukać daleko, ale dostrzegać w naszym otoczeniu ludzi dobrych oraz godnych naśladowania.