– “Aaaaa! To “One Direction”!” – “Gabi patrz, to Liam!” Nieraz spotykałem się z takimi i podobnymi reakcjami ogłupionych przez marketing nastolatek, zapatrzonych w swoich idoli z mlekiem pod nosem…
Większość z nas zapewne słyszała o niezwykle popularnym boysbandzie. Piątka zniewieściałych chłopaków „śpiewa” wzruszające do łez, piękne piosenki o miłości. Tylko o niej, bo ona jest jedynym uczuciem na ziemi. Gdyby w rzeczywistym świecie było tyle miłości, ile jest w ich tekstach, to terroryści rozdawaliby lizaki.
Pośród setek ukochanych i hektolitrów pseudonamiętności natknąłem się na iście homeryckie porównania! Na przykład to: “Zapewniłem, że nigdy bym jej nie opuścił, ponieważ jej dłonie pasowały do mnie, jak mój T-shirt” (“Said I’d never leave her cause her hands fit like my T-shirt” – piosenka „Over Again”) – głębia!
Na wyróżnienie zasługuje, nazwę to, uniwersalność brzmienia. Mianowicie, po wysłuchaniu paru piosenek wiesz, jak brzmi cała dyskografia i nie musisz marnować sobie uszu na pozostałą część (choć tak czasem bywa również z metalem).
Wszystko, od tekstów, po image jest nastawione na zarabianie astronomicznych ilości forsy i ogłupianie odbiorcy, robienie mu wody z mózgu. Tak też się dzieje. Chłopaczki z „Fabryki X” nieźle sobie radzą i spełniają swoje zadanie.
Najgorsze, że to nie jest jedyny wybryk. Jest ich coraz więcej i więcej. Natomiast prawdziwa muzyka ginie w natłoku komercyjnych bubli. Pozostaje tylko nadzieja, że za kilkadziesiąt lat to wszystko pójdzie w niepamięć i nie będzie porównywane do prawdziwych artystów, jak Queen, Michael Jackson czy The Doors.
Komentarze ( )