1p.jpg
pixabay.com/ Jordy

Kłótnia – chyba każdy brał w niej udział. Czasem człowiek z człowiekiem nie potrafi się porozumieć. No, a jak się to odbywa w hip-hopie?

Raper raperowi nierówny. Jeden ”wozi się” nowiutkim porsche, prowadzi całkiem spokojne życie, a cyfry na jego koncie bankowym to dopiero przedsmak tego, co mógłby jeszcze osiągnąć. Drugi, gra koncerty i ledwo wiąże koniec z końcem, a każda jego nowa produkcja zostaje okrzyknięta przez tłum słuchaczy jako ”średniawka” i zwyczajnie w świecie ”interes mu nie idzie”.

No i przychodzi ten dzień w hip-hopie, kiedy to zazdrość weźmie górę lub milion innych uczuć i jeden raper ”najeżdża” na drugiego z powodu niespełnionych ambicji. Można powiedzieć, że to w hip-hopie naturalne. Przecież bboye rywalizują ze sobą na jamach, a freestyle’owcy biorą udział w bitwach ”na wersy”. No, a raper z raperem czasem nagra na siebie diss (obraźliwy atak słowny), z którego wychodzi kłótnia – beef, nie zawsze kulturalna.

Można zapytać: ”Ale, jak ja mam być w takiej sytuacji kulturalny?”. Postawmy się na miejscu takiego zdołowanego rapera, który za wszelką cenę chce pozbyć się swojego kolegi ze sceny. Wtedy nie myśli o zasadach bycia kulturalnym, a już na pewno nie o spokojnej rozmowie. Nie rozważa sytuacji, nie szuka winy w sobie i swojej twórczości – jeszcze by tego brakowało! Wiadomo, że wszystkie nieszczęścia, porażki i dylematy spowodowane są przez tego drugiego.

Kiedy sprawa nabiera takiego tempa, że w głowie artysty brak wolnego miejsca na następne wyrzuty, a każda nowa myśl przelatuje z prędkością światła – czas napisać diss. Oczywiście, nie byle jaki diss. To musi być coś, co zrujnuje karierę drugiemu artyście, a jednocześnie podbuduje renomę nadawcy.

I można zacząć pisać. Na początku raper wylewa wszystkie swoje żale i wyrzuty pod adresem nielubianego kolegi. Potęguje swoje emocje, czasem dorzuci tam małe wyzwisko, ale co tam – “sam mnie do tego sprowokował”. Sytuacja robi się niebezpieczna, kiedy zaczyna brakować pomysłów. Wtedy trzeba sięgnąć po coś nowego. Raper szuka, myśli, główkuje, aż prawie gotuje mu się w głowie. Oczywiście! Trzeba zarzucić mu coś strasznego, takiego, żeby ludzie się od niego odsunęli. Nieważne czy to zgodne z prawdą. Można też ”pojeździć” po rodzicach, a najlepiej całej rodzinie – im też się należy. No i w końcu nie wolno stronić od wulgaryzmów, wszelakiej maści wyzwisk i oczywiście wszystko opisywać tak, żeby to podbudowało nas samych.

Gorzej, kiedy weny już zabraknie, pomysły się wyczerpią, a kolega raper nadal mocno trzyma się sceny. Wtedy chyba najlepszym rozwiązaniem jest zrzucić winę na drugiego artystę, a później spokojnie żyć dalej. Koniec końców i tak dissujący zwrócił uwagę mediów na siebie. Zyskał sławę. Co z tego, że na pierwszych stronach gazet okrzyknęli go najgorszym raperem. Teraz może nagrać nowy album już pewny siebie. Przecież najważniejsze, że czuje się dowartościowany, ubliżył koledze i nawet nie musiał przepraszać.

Mimo wszystko zaistniał na scenie, która zapamięta go do końca swojego istnienia. Zaraz będzie mógł nagrać kawałek i zarymować: ”hip-hop ma łączyć, a nie dzielić”.