Julka.jpg
materiały prasowe dystrybutora

,,Mamma Mia! Here We Go Again” to jeden z najbardziej wyczekiwanych kinowych hitów tego lata. Czekali na niego zarówno fani pierwszej części filmu (ekranizacji musicalu „Mamma Mia”), jak i miłośnicy zespołu Abba. Musical to jeden z gatunków filmu, przy którym możemy się wygodnie rozsiąść w kinowym fotelu i przenieść w bajkowy świat muzyki, tańca i cieszących oko scen. Tą możliwość po 10 latach od premiery pierwszej części filmu dał nam Old Parker, tworząc kontynuacje kinowego hitu z 2008 roku.

Sama, jako miłośniczka pierwszej części i zespołu Abba, z niecierpliwością czekałam na premierę, (w Polsce 27 lipca 2018 roku), mając podejrzenia, że może być „przekombinowana” i nie dorastać do pięt pierwszej części. Jednak po seansie byłam pewna, że podbiła moje serce. Magia, którą zostaliśmy oczarowani w „Mamma Mia”, zdecydowanie została odwzorowana w „Mamma Mia! Here We Go Again”.

Brawa należą się reżyserowi, któremu udało się ponownie zebrać wszystkich aktorów. Na ekranie możemy zobaczyć Meryl Streep (Donna), Pierce’a Brosnana (Sam), Stellana Skarsgarda (Bill), Colina Firtha (Harry), Christine Baranski (Tanya), Julie Walters (Rosie), Amandę Seyfried (Sophie) – są to osoby, które doskonale wykreowały swoje postacie, nadając im niepowtarzalny charakter. W produkcji mamy też nowych bohaterów, między innymi „młode” wersje głównych postaci pojawiające się we wspomnieniach z lat 70-tych. Lily James, jako młoda Donna, doskonale weszła w rolę, oddając jej szalony i beztroski charakter, do którego przyzwyczaiła nas Meryl Streep, co zdecydowanie nie było łatwe. Mamy także Alexę Davies i Jessicę Keenan Wynn wcielające się w przyjaciółki Donny, Rosie i Tanyę. Nie mogło też zabraknąć trzech kochanków głównej bohaterki, w których młodsze wersje wcielili się Josh Dylan (Bill), Hugh Skinner (Harry) i Jeremy Irvine (Sam). Aktorzy  odtwarzający młodość głównych bohaterów wykonali kawał dobrej roboty, ponieważ  udało się im powtórzyć wyjątkowy charakter postaci hitu z 2008 r. Na ekranie możemy zobaczyć również zupełnie nowych bohaterów, czyli Ruby Sheridan (matkę Donny). Wcieliła się w nią Cher, której głosu może pozazdrościć niejedna młoda piosenkarka oraz Fernando Cienfuegos, czyli przystojny Andy Garcia.

Biorąc pod uwagę warstwę audio-wizualną filmu, nie mamy na co narzekać. Kolorowe stroje, ciepłe barwy filmowej wyspy Kalokairi są bardzo przyjemne w odbiorze. Ciekawostką jest, że zdjęcia były kręcone w Chorwacji, na wyspie Vis. Nie mogło oczywiście zabraknąć utworów zespołu Abba, na których opiera się musical. Piosenki były nagrywane pod okiem dwóch z czwórki założycieli zespołu, czyli Benna Andersona i Bjorna Ulvaeusa. Mogliśmy znów potańczyć do piosenek takich jak „Dancing Queen” czy „Super Trouper”, ale również uronić łzę przy tych, które mogliśmy po raz pierwszy usłyszeć w nowym filmie, jak  „My love, My life”, „I’ve been waiting for you” bądź „Fernando”. Na pewno trzeba docenić wokal aktorów, którzy zdecydowanie całymi sobą przekazują nam poprzez piosenki emocje w danym momencie towarzyszące bohaterom.

Uważni widzowie mogą dostrzec pewne luki w scenach i dość krótkie kwestie, porównując wydarzenia z pierwszej części, jednak możemy to wybaczyć, dlatego, że film nie ma być dosłownym pokazaniem wszystkich wydarzeń z przeszłości i tych teraźniejszych również. Ma na celu dostarczyć widzom radości, dobrej muzyki, cieszących oko scen. Oglądając wywiady z aktorami bądź osobami zajmującymi się techniczną częścią filmu, widzimy, że sami czerpali ogromną radość z powrotu po 10 latach do tych wspomnień. Było to dla nich wspaniałe doświadczenie. Dzięki rodzinnej atmosferze na planie aktorom łatwo było znów wejść w role.

Film niekoniecznie od razu wszystkim przypadnie do gustu, niektórym podbija serce po pierwszych scenach, inni potrzebują dłuższej chwili, by przyswoić zmiany, jakie zaszły. Jeśli podobała ci się pierwsza część i czujesz niedosyt dobrej muzyki i tańca, zapraszam cię do obejrzenia.