Opowiada o życiu i śmierci, dorastaniu i starzeniu się, miłości i stracie. Kształtuje poglądy, pobudza do refleksji, przeraża, intryguje. Jednym słowem: Joyland.
Zastanawialiście się kiedyś, gdzie jest najstraszniej? Ja nie, przynajmniej dopóki nie przeczytałam kolejnej powieści pióra Stephena Kinga. Tytuł zachęca, okładka intryguje, a streszczenie napawa zgrozą. Od razu zabrałam się do czytania! W końcu King już jedną książką mnie wystraszył, ciekawe czy druga dorówna poprzedniej? Otóż okazało się, że najstraszniej jest w wesołym miasteczku…
Devin Jones, student, zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku. Ma to mu pomóc zapomnieć o nieudanej miłości. Los zmusza go jednak do zmierzenia się z o wiele trudniejszymi zadaniami…
„Joyland” to opowieść o przemijającym czasie, miłości, stracie i śmierci. Jednym słowem o chłopaku, który chciał zapomnieć o dziewczynie, a poznał mroczne prawdy o życiu.
Książka jednocześnie porusza, szokuje i nakłania do refleksji na temat życia i przemijania. Łączy w sobie kryminał, powieść psychologiczną oraz thriller. Piękna wycieczka w przeszłość Ameryki i krzywe poczucie humoru autora to gwarancja dobrej opowieści, a także zaciekawienia czytelnika we wstępie.
Śmiało mogę powiedzieć, że Stephen King oczarował mnie tą książką. Jeśli mnie czegoś nauczyła, to na pewno szacunku do życia, czerpania korzyści z każdej chwili, jaką jesteśmy obdarowani oraz świadomości tego, iż nawet tak nieistotne wydarzenie- jak wakacyjna praca- może zmienić nasze życie o 360 stopni.
Polecam książkę wszystkim, nawet najbardziej cynicznym i wybrednym czytelnikom. Skoro mnie przypadła do gustu, to każdy coś w niej znajdzie.
Komentarze ( )