Gangsterskie napady na bank, wyścigi samochodowe, pierwsze miłości, traumy rodzinne, a przede wszystkim muzyka- to wszystko charakteryzuje film Edgara Wrighta „Baby driver” z 2017 roku. Pomysł na film zrodził się w głowie reżysera już 20 lat wcześniej, lecz z powodu braku funduszy na pełnometrażową produkcję, zrealizował wtedy częściowo swój plan w teledysku „Blue song” zespołu Mint Royale.
Główny bohater filmu, Baby, to młody chłopak oraz znakomity kierowca, który zostaje przypadkowo wplątany w kryminalny i jak dotąd nieznany mu świat. Za sprawą jednego błędu z przeszłości musi spłacić dług mafii, na czele której stoi Doc. W międzyczasie poznaje równie zwariowaną i pozytywną dziewczynę, dla której postanawia zmienić swoje dotychczasowe życie.
Nie bez powodu główny bohater utożsamia się z przezwiskiem „Baby”. Zachowuje się bardzo spokojnie, tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i konsekwencji swojego zachowania. Gdy jego współtowarzysze napadają na banki i mordują ludzi, on siedzi w samochodzie, słuchając wesołej muzyki. Utwory stają się dla niego wręcz fetyszem, który jest także jego problemem. Wright pokazuję to idealnie w scenie, gdy Baby jest goniony przez policję, a mimo to nie może ruszyć, zanim nie znajdzie muzyki wpadającej w odpowiedni rytm. Daje nam to obraz głównego bohatera, który zachowuje się skrajnie niedojrzale i nieodpowiedzialnie, lecz wynika to z jego dramatycznej przeszłości, z którą w dalszym ciągu nie potrafi sobie poradzić. Mimo tego, że Baby jest małomówny, to bardzo interesujący. Skrywa on bowiem wiele tajemnic, jak na przykład kasety z fragmentami rozmów, które nagrywa, wypadek z przeszłości, a nawet prawdziwe imię. Przedstawione jest to w tak ciekawy sposób, że z każdym momentem widz pragnie więcej i czuje niedosyt. Gdy już poznajemy prawdę, ocena jego postaci w naszych oczach zmienia się diametralnie, a jego zachowanie staje się zupełnie zrozumiałe.
Ansel Elgort, znany głownie z „Gwiazd naszych wina”, w roli Baby’ego idealnie wpisuje się w charakter filmu. Jego wygląd pozwala widzowi jeszcze bardziej popaść w iluzję niewinnego dziecka. Dodatkowo znakomicie odegrana rola sprawia, że akcja staje się bardzo realistyczna. Było to częściowo spowodowane tym, że sceny rozgrywały się rzeczywiście na planie, a nie stworzone z efektów specjalnych. Na uwagę zasługuje także postać Doca, w którą wcielił się Kevin Spacey. Jest to szef mafii, który obmyśla napady, planuje drogi ucieczki i wybiera skład drużyny. On sam jednak nie bierze jawnie udziału w akcjach, nie naraża się na niebezpieczeństwo. Z początku jest to czarny charakter, który szantażuje głównego bohatera, lecz później jest skłonny nawet oddać życie, by mu pomóc.
Film wyreżyserowany jest na podobieństwo teledysku. Ruchy wykonywane przez aktorów, pościgi samochodowe, strzelaniny – to wszystko zdaję się toczyć w rytm muzyki w słuchawkach Baby’ego. Było to możliwe dzięki świetnej pracy Stevena Price’a, który był odpowiedzialny również za muzykę do filmów „Grawitacja”, „Furia” czy „Legion samobójców”. Znacząca rolę odegrał również mistrzowski montaż scen Paula Machllisa i Jonathana Amosa, co nadało filmowi dynamizmu i oryginalności. Światło odegrało w filmie również ważną rolę. Zmienia się ono, gdy widzimy wspomnienia Baby’ego na chłodne odcienie, natomiast na ciepłe, gdy bohater rozmawia z Deborą, w której jest zakochany lub słucha ukochanych kawałków.
„Baby driver” to film o prostej, ale ciekawej fabule, potrafiący zainteresować i zatrzymać widza ze sobą do końca. Mimo głównego motywu napadów na banki, jest lekki i przyjemny w oglądaniu. Wprost idealny na leniwe wieczory. Muzyka wpada w ucho do tego stopnia, że później niemal bez przerwy odtwarza się ją w myślach. Edgar Wright nie zawiódł moich oczekiwań i teraz pozostaje tylko czekać na kolejne produkcje tego utalentowanego reżysera.
Komentarze ( )