background3791483_1920.jpg
pixabay.com/ fallenworms

Architektka, chirurżka – panie, język sobie na tym można połamać! A może pilotka i cukiernica? To są przecież przedmioty! Jak je odróżnić od określeń osób? Powrócił temat feminatywów, będących powodem skrajnych emocji i dyskusji, do której wkraczają zarówno politycy, jak i zwykli użytkownicy social mediów.

Kiedyś to było

W każdym współczesnym języku zachodzą zmiany, każdy z nich cały czas się rozwija, odzwierciedlając zjawiska zachodzące w społeczeństwie – więc naturalnie nasz polski również podlega zmianom, tym bardziej, że z natury jest językiem fleksyjnym. Ale że Polacy to dość kłótliwy naród, któremu dogodzić nie sposób, każda nowinka może być skrzętnie obgadywana, analizowana i rozkładana na czynniki pierwsze. Tak dzieje się z feminatywami, czyli żeńskimi formami wyrazów utworzonych od nazw rodzaju męskiego.

Tutaj trzeba rozczarować zwolenników tradycji, bo „burza o feminatywy” to wcale nie jest wymysł współczesnych feministek. Dążenia do używania żeńskich nazw obecne były w dyskusjach nawet 150 lat temu. Już na przełomie XIX i XX wieku wiele feminatywów było powszechnie stosowanych i zupełnie naturalnych w ówczesnej polszczyźnie. Ba, określenie kobiety męskim rzeczownikiem mogło owocować oburzeniem i protestem, na przykład tym opublikowanym w 1904 roku w miesięczniku „Poradnik Językowy”. Czytelnicy apelowali w nim o zaprzestanie łączenia żeńskich nazwisk z męskimi tytułami (Dr, zamiast Drka), nazywając to „gwałtem na języku polskim”.

Co więc spowodowało, że feminatywy przestały być powszechnie używane, do tego stopnia, że w dzisiejszych czasach określenia takie jak gościni, adwokatka, psycholożka wywołują śmiech i uznawane są za niepoprawne lub niepotrzebne? Przyczyny należy szukać w czasach PRL, kiedy szczególnie głoszono emancypację kobiet, dopuszczając, a nawet specjalnie kierując je do prac dotychczas wykonywanych przez mężczyzn. Proszę mnie nie zrozumieć źle, oczywiście, że jestem za rozwojem możliwości zawodowych dla kobiet. Jednak o ile inicjatorom PRL-owskich działań udało się osiągnąć swój cel zatrudnienia jak największej ilości osób, tak niestety język ograniczał dostrzeżenie pracy kobiet. Mówiono, że są równe mężczyznom i aby podkreślić tę równość, używano wobec pań męskich odmian nazw zawodowych. I tak zostało na dłużej.

Kobiece słowotwórstwo, za i przeciw

Rada Języka Polskiego w stanowisku przyjętym na posiedzeniu plenarnym 25 listopada uznaje, że „większość argumentów przeciw tworzeniu nazw żeńskich jest pozbawiona podstaw”. Warto przedstawić kilka najpopularniejszych, zaczerpniętych z internetu, czy też zasłyszanych w bliskim otoczeniu.

Wróćmy do „architektki” i „chirurżki”. „Trudne zbitki spółgłoskowe” to nie powinien być żaden problem dla rodzimych użytkowników języka polskiego, bo jest on przecież pełen podobnych, jeśli nie trudniejszych do wymówienia, wyrazów. Przykładem może być popularny chrząszcz brzmiący w trzcinie lub słowa: wstrzemięźliwość, miażdżyca, bezwględny. Te jakoś nikomu nie przeszkadzają.

No dobrze, ale ktoś powie, że feminatywy brzmią obco, dziwnie, śmiesznie – faktycznie, niektóre nazwy mogą wydawać się groteskowe (gościni, psycholożka, filolożka), ale jest to kwestia wyłącznie przyzwyczajenia, używane w końcu zaczną brzmieć zupełnie naturalnie (jak chociażby angielskie zapożyczenie OK), bo wiadomo, że język ewoluuje, coś wychodzi z mody, powstaje coś nowego.

Chyba najtrudniejszym do zrozumienia uzasadnieniem niechęci do żeńskich odpowiedników jest „jednakowe brzmienie”. O zgrozo! Jak odróżnić pilotkę, kobietę sterującą samolotem, od czapki? Ano tak samo jak pilota do telewizora od 10 innych pilotów. Tak jest, 10 różnych znaczeń i tylko jedno słowo (to ciekawostka zasłyszana na kanale „Mówiąc inaczej”). Polski jest pełen homonimów – wyrazów o takiej samej pisowni i brzmieniu, ale innym znaczeniu. Z pewnością możemy sobie dać radę z paroma więcej.

RJP wspomina, że końcówki, których używa się do tworzenia feminatywów, mogą nadawać nazwom zawodów negatywny wydźwięk. Przyrostek -a dodaje się “gdy mamy do czynienia z nazwą o charakterze przymiotnikowym, np. przewodniczący – przewodnicząca, służący – służąca, habilitowany – habilitowana”. Praktyka tworzenia nazw z jego pomocą może wywodzić się stąd, że końcówki -ka (premierka, profesorka) używa się również w zdrobnieniach, przez co można mieć odczucie niższego “prestiżu”. Członkowie rady przypominają jednak, że tworzenie form żeńskich w taki sposób jest systemowo dopuszczalne.

Ale spójrzmy też na problem z innej strony. W powszechnym użyciu funkcjonują żeńskie nazwy jak pielęgniarka czy niania, które na odwrót, nie mają męskich odpowiedników lub nie są one popularne, bo brzmią – na przykład – obco. Nie wiem, czy istnieje mężczyzna, który chciałby być nazywany pielęgniarką albo przedszkolanką. Dlatego dla mnie, jako kobiety, naturalnym wydaje się więc bycie uczennicą, a nie uczniem, nauczycielką, a nie nauczycielem.

Jednak nie wszystkie kobiety myślą w ten sposób. Bogumiła Mirosławska napisała na Twitterze: „Durne to. Ja jestem lekarzem i dziennikarzem i tak zostanie. I czuję się absolutnie równie uprawniona do wykonywania tych zawodów jak mężczyźni. Drogie feministki, nie ośmieszajcie kobiet tymi pustosłowiami”. Można być też bardziej dobitnym i powiedzieć jak Rafał Ziemkiewicz w programie Telewizji Republika: „Prawidłową formą odmiany słowa poseł jest poślica, tak jak karzeł i karlica. Słowo idiota ma natomiast określoną formę żeńską od dawna. Jeżeli naprawdę mielibyśmy gwałcić polszczyznę i wymyślać feminatywy to powinniśmy wymyślać też i maskulatywy”. Oj, czyżby powiew mizoginizmu?

Co począć z feminatywami?

Rada Języka Polskiego na posiedzeniu 25 listopada 2019 roku przyjęła takie stanowisko: „Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN uznaje, że w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa. Stosowanie feminatywów w wypowiedziach, na przykład przemienne powtarzanie rzeczowników żeńskich i męskich (Polki i Polacy) jest znakiem tego, że mówiący czują potrzebę zwiększenia widoczności kobiet w języku i tekstach”. I tak trzymać! Ale zanim zaczniemy świętować, należy jednak zaznaczyć fakt, że słownictwa nikomu nie narzucimy, ale też nie zabronimy. Tak więc, konkluzja jest prosta: chcecie? To używajcie. Nie chcecie? To nie używajcie, ale wszyscy zachowajcie przy tym kulturę i szacunek. Ot, co.