8888888888888888.jpg
materiały prasowe dystrybutora

Quentin Tarantino chciał uczynić swój ósmy film specjalnym. I takim on niewątpliwie jest. Jednak by powstało dzieło wyjątkowe, klasyczna formuła tego reżysera musiała zostać zmodyfikowana. Czy wyszło to „Nienawistnej Ósemce” na dobre?

Fabuła opowiada o dość podejrzanej serii zbiegów okoliczności, która prowadzi do zamknięcia bohaterów w odciętej od świata, ze względu na śnieżycę, karczmie. Do chatki przybywa grupa czterech bohaterów, by schronić się przed zamiecią. Dołączają do innych przymusowych pensjonariuszy. Wydaje się, że każdy z nich jest tu przypadkiem. Problem jednak w tym, że jedną z nowo przybyłych osób jest skazana na śmierć Daisy Domergue pod opieką łowcy nagród Johna Ruth’a. Niestety warunki pogodowe uniemożliwiają wykonanie wyroku i zmuszają tę dwójkę oraz parę znalezionych na drodze kompanów do pozostania na miejscu wśród dość podejrzanych person.

Trudno nie wspomnieć o aktorach. Z Tarantino ponownie współpracuje Samuel L. Jackson, a jest to współpraca równie udana, jak w przypadku poprzednich produkcji. Mamy również swoisty duet Kurta Russela i Jennifer Jason Leigh. Mnie zaś urzekli Bruce Dern i Waltoon Goggins. Kolejne świetne, ale nieco mniejsze role, przypadają trzem innym gościom zajazdu na pustkowiu, są to: Tim Roth, Michael Madsen i Demian Bichir.

Celowo poskąpiłem opisów postaci, bowiem ich konstrukcja należy do największych zalet tego filmu, dlatego nie odbiorę widzowi możliwości zgłębiana ich samodzielnie. Kolejnym pozytywnym aspektem są zaś dobrze napisane i co ważne, świetnie zagrane interakcje pomiędzy nimi. Akcja dzieje się kilka lat po wojnie secesyjnej, więc pomiędzy poszczególnymi bohaterami występują zatargi na tle niedawno zakończonego konfliktu. Ponadto następują tarcia na linii czysto osobistej. Każdy przedstawia swoją – nie zawsze wiarygodną – tożsamość, ale mimo wszystko napięcie nie znika. Wraz z postępem fabuły dowiadujemy się kolejnych rzeczy o tymczasowych mieszkańcach, co prowadzi do pytań, na które będziemy w stanie odpowiedzieć dopiero na końcu.

Na początku wspomniałem o zmienionej formule. Film jest znacznie bardziej „teatralny”. O co chodzi? „Nienawistna Ósemka” od początku pisana była jako dramat, ze względu na to będziemy się pod pewnymi względami czuli, jakbyśmy oglądali wyższej klasy teatr telewizji. Wrażenie takie zapewni nam kilka prostych, ale niebanalnych zabiegów. Obraz jest podzielony na kolejno po sobie następujące sceny i posiada narratora. Przez większość czasu, akcję będziemy śledzili w tej samej scenerii (wspomniana chatka). Takie podejście razem z nieśpieszną narracją daje nam poczucie pewnej kameralności, która towarzyszy teatralnym przedstawieniom.

Sama fabuła ma “styl Tarantino”, jednak jest znacznie mniej krwawa. Kiedy w „Django” krew lała się litrami, tu jest dawkowana oszczędnie i powoli. Każdy musi samodzielnie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mu to odpowiada.

Uroku dodaje muzyka Ennio Morricone, który nie zawodzi, jednakże nie powiedziałbym, by ścieżka dźwiękowa jakoś szczególnie zapadła mi w pamięć, jest po prostu dobra.

Tak właśnie prezentuje się „Nienawistna Ósemka”. Film godny polecenia, ale nie każdemu. Myślę jednak, że każdy wierny fan twórczości Quentina Tarantino będzie w stanie wybaczyć mu odchylenie w stosunku do jego klasycznej twórczości, bo jest to zmiana świeża, choć nie rewolucyjna.