Barricade.jpg
Materiały prasowe dystrybutora

Głównym bohaterem filmu w reżyserii Andrew Currie’ego jest Terrance Shade (Eric McCormack), który postanawia zabrać dwójkę swoich dzieci do domku wypoczynkowego w górach na święta. Pragnie odwiedzić akurat to miejsce, ponieważ jego żona przed śmiercią dobrze je wspominała. Nie spodziewa się jednak, że będzie musiał stoczyć tam walkę ze zjawami. Czy jednak produkcja jest godna nazwania jej dobrym horrorem?

Pierwszym aspektem, na jaki warto zwrócić uwagę w tego typu filmach są efekty specjalne. Krótko mówiąc, produkcja w tym względzie „nie powala na kolana”. Możemy znaleźć w niej na przykład dziewczynkę z twarzą zombie i włosami na twarzy niczym Samara Morgan. Jednak nic poza tym. Napięcie budowane jest raczej choćby przez gwałtowne, samoistne zamykanie się drzwi, widok obcego, kopiącego tuż za oknem w śniegu i ziemi, a także przez dramatyczną muzykę i występującą nieustannie ciemność. Jednak brak światła, mimo że może dodawać nastroju, często irytuje. W filmie panuje niemal ten sam półmrok za zewnątrz, w domku, w samochodzie i każdym innym miejscu. Nawet gdy wszystkie lampy są zaświecone.

Kolejną, być może nawet ważniejszą, częścią „W zamknięciu” jest fabuła. Z filmu bardzo trudno dowiedzieć się, co się właściwie dzieje z bohaterami. Niektóre wydarzenia zobrazowane są kilka razy z różnymi kontynuacjami. Możemy zauważyć powtarzające się sceny. Wygląda to trochę tak, jakby montażysta pogubił się podczas pracy. Chwilami widzimy panikę bohaterów, próby ucieczki, poszukiwania materiałów, choćby do zabicia okien, a innym razem dostrzegamy spokojną, kochającą się rodzinę. Przybycie znajomego dla bohaterów mężczyzny w jednych scenach wydaje się miłą wizytą, wręcz wybawieniem, a w kolejnych wygląda na przyjście mordercy. Nagle pojawiające się wspomnienia żony Terrance’a również nie pomagają w odnalezieniu się w treści. Jaki może być powód takiej fabuły? Być może reżyser chce, aby widzowie czuli się jeszcze bardziej zagubieni niż bohaterzy horroru?

A co z grą aktorską? Trudno ją nazwać wybitną, mimo że możemy znaleźć o wiele, wiele gorszą. Ta jest zwyczajnie przeciętna. Nie irytuje jak istne „recytatorstwo” z seriali paradokumentalnych, ale także szczególnie nie porusza odbiorcy, nie wywołuje silnych emocji.

Co jest jednak największym mankamentem produkcji? Według mnie jest to wręcz stereotypowe przedstawienie horroru. Zwykle, gdy mówimy o tego rodzaju filmach, myślimy o starym domu na odludziu z wieloma, skrzypiącymi i samoistnie poruszającymi się drzwiami, a także o bohaterach brnących w niebezpieczeństwo, nawet gdy zauważają, że wśród nich dzieje się coś złego. To właśnie oferuje nam „W zamknięciu”.

Czy więc produkcja Andrew Currie’ego jest godna nazwania dobrym horrorem? Według mnie wiele jej do tego brakuje. Fabuła jest zbyt zawile zobrazowana, aktorstwo można określić mianem przeciętnego, a efekty specjalne mało ambitnymi. Dla osób lubiących się bać prawdopodobnie będzie złym wyborem, ponieważ przy oglądaniu „W zamknięciu” częściej zastanawiamy się, co się dzieje, niż jesteśmy wystraszeni. Jednak to, co najbardziej sprawia, że film może być postrzegany źle, jest zdecydowanie występująca w nim stereotypowość horroru.