Pierwsze pytanie, jakie zada przeciętny obywatel, który nie rozumie tego dziwnie brzmiącego słowa: czym właściwie jest ten cosplay? To nic innego, jak skrót od angielskiego „costume playing”, który przerodził się w krótszą i przyjemniejszą do wymawiania nazwę. Jest to zabawa, która polega przede wszystkim na przebieraniu się za swoje ulubione postacie z filmów, seriali, mangi, anime czy też gier komputerowych, ale również na dzieleniu się swoimi upodobaniami z innymi cosplayerami. Umożliwia to przede wszystkim poznanie nowych ludzi oraz dzielenie z nimi pasji.
Nie każdy fan mangi, anime czy innych podobnych „dziwactw” decyduje się na stworzenie kostiumu ulubionej postaci i wzięcie udziału w konwentach, czyli zorganizowanych spotkaniach dla cosplayerów, które przeważnie trwają 2 lub więcej dni i gromadzą całe masy ludzi, zarówno przebranych, jak i oglądających.
Moja pierwsza przygoda z cosplayem miała miejsce pod koniec poprzedniego roku szkolnego, kiedy przyjaciółka dała mi znać o takim wydarzeniu odbywającym się w pobliżu naszego miasta. Nie był to oficjalny konwent, lecz spotkanie grupki osób, które chciały podzielić się zamiłowaniem do cosplayu. Czasu było mało, aby przygotować porządne przebranie, ale udało nam się wymyślić takie, z którego byłyśmy bardzo zadowolone. Stworzyłam cosplay, który miał przedstawiać Clary z książki „Dary anioła”. Kostium był o tyle przyjemny, że mogłam pobawić się w „tatuażystę” i na swoim ciele namalować runy z tej książki. Miny osób nieznających mnie ani tego dzieła były bezcenne i doprowadzały mnie do niekończącego się śmiechu.
Miejscem naszej zbiórki okazała się studnia na rzeszowskim Rynku. Gdy tylko zbliżyłyśmy się do celu, zaczęłyśmy machać do ludzi, którzy ewidentnie przyszli tam w tym samym celu. Tak właśnie się zaczęło, mnóstwem rozmów, śmiechów, pochwał dla cosplayu i tłumem gapiów, którzy patrzyli na nas jak na cudaków. Zmierzaliśmy do sceny na bulwarach rzeszowskich, gdzie rozłożyliśmy ekwipunek, częstowaliśmy się jedzeniem i graliśmy w różne gry słowne. Ogrom zabawy i zdjęć, którym nie było końca, sprawił, że po całym dniu człowiek wpadał w objęcia Morfeusza w klika minut, śniąc o cudownym dniu wśród nowych znajomych.
Takich małych „cosplay-walk’ów” było w mojej karierze początkującego cosplayera już 3, a każdy był lepszy od poprzedniego, zarówno pod względem zacieśniających się więzi między uczestnikami, jak i zaawansowania przebrań. Jednym z najbardziej wymagających był cosplay postaci z „Tokyo Ghoul” – Kanekiego Ken’a. Trudności nie sprawiało samo przebranie, lecz namalowanie na twarzy maski, które zajęło mi około dwóch godzin, lecz efekt był zadowalający. Jestem dumna z tego cosplayu, gdyż wiem, jak wiele wysiłku i pracy mnie kosztował.
Jednak jedno z największych przeżyć miało dopiero nadejść końcem września, kiedy organizowany był oficjalny konwent pod nazwą „Lotus”, jako festiwal kultury japońskiej. Odbywał się 23 i 24 września w 3 LO w Rzeszowie. Festiwal jest organizowany od 2015 roku i za każdym razem pojawia się tam coraz więcej osób. Przygotowania do cosplayu trwały długo, gdyż skompletowanie wszystkich potrzebnych rekwizytów i elementów stroju nie było proste. Sam strój oczywiście nie wystarcza, potrzebna jest w takim wypadku także peruka, której przygotowanie zajęło mi około 6 godzin. To dość czasochłonna pasja, która wymaga nie tylko samych rekwizytów, ale i umiejętnego ich przygotowania i kreatywności. Postacią, za którą się przebrałam, była Amane Misa z anime „Death Note”. Był to jeden z ambitniejszych cosplayów, jakie do tej pory zrobiłam, ale biorąc pod uwagę reakcje myślę, że wyszedł dość dobrze.
Identyfikatory odebrane, rzeczy zostawione w „sleeping roomie” i zaczynamy! Na początek prelekcja o słodyczach japońskich, które okazały się być zupełnie inne niż można by się tego spodziewać. Są dużo bardziej stonowane w smaku niż europejskie słodkości, często nawet bywają słone lub nawet pikantne, a gdy nawet są słodkie to w śladowej ilości. Musi być w nich zachowana przede wszystkim harmonia smaku, której nadmierna ilość cukru nie może zaburzyć. Do tworzenia tych pyszności używa się wielu różnych składników, ale najczęstszym z nich jest pasta anko z czerwonej fasoli, której w kraju kwitnącej wiśni używa się bez opamiętania.
Wiele prelekcji, na których byłyśmy, wywarło ogromny wpływ na nasze postrzeganie Japonii oraz jej mieszkańców. Jedną z najlepszych była nauka o wierzeniach Japończyków, na temat tego, co ich spotka po śmierci. Dowiedziałyśmy się, że według buddyzmu żyją oni w Samsarze, czyli cyklu reinkarnacji. Każdy po śmierci może odrodzić się w innej postaci, między innymi jako człowiek, zwierze, duch głodujący, duch walczący oraz wiele innych. Wierzą również w pewnego rodzaju piekło, a raczej piekła, których jest aż 16 – 8 gorących i 8 zimnych – a każde z nich jest przeznaczone dla osób z innymi przewinieniami, takimi jak kłamstwo, zabójstwo czy nawet rozrzedzanie sake (japoński alkohol produkowany ze sfermentowanego ryżu). Ich wierzenia są trudne do zrozumienia z punktu widzenia Europejczyka, z uwagi na fakt, że większą karę ponosi się za kłamstwo niż za zabójstwo. Nawet biorąc pod uwagę, jak ważny jest dla Japończyków honor, wciąż wydaje mi się to dość dziwne.
Drugim ciekawym wykładem był dla mnie pokaz tradycyjnego zaparzania zielonej herbaty. Zgłosiłam się na ochotnika, więc mogłam zobaczyć wszystko z bliska i doświadczyć tej niesamowitej ceremonii. Wraz z przyjaciółką, siedząc na macie, słuchałyśmy mężczyzny, który relacjonował poszczególne kroki przygotowania herbaty. W tym czasie pani w tradycyjnym japońskim kimonie z wielką gracją i pewnością ruchów wykonywała poszczególne czynności. Przygotowania były bardzo dokładne, a samo podanie herbaty wiązało się z ukłonem i innymi rytuałami, które miały wyrazić szacunek do gospodarza. Sama herbata jest przygotowywana zupełnie inaczej niż ta, którą pijemy w Europie. Był to zmielony na proszek liść zielonej herbaty wymieszany z wodą w specjalny sposób. Smak w moim odczuciu był podobny do płynnych glonów nori, używanych do robienia sushi. Jest odmienny i niespotykany w Europie, lecz dość ciekawy i smaczny, choć niespodziewany. Herbata przygotowywana w taki sposób nawet w Japonii nie jest codziennością, lecz raczej starym obrzędem, o którym ludzie wiedzą, lecz nie każdy miał z nim styczność. Dodało to jeszcze większej magii całej ceremonii.
Konwenty takie jak Lotus oferują nie tylko prelekcje uczące o Japonii i jej zwyczajach, ale również możliwość wzięcia udziału w zabawach czy konkursach. Jedną z moich ulubionych atrakcji było karaoke, nie tylko w języku polskim czy angielskim, ale również w japońskim, co dostarczało wiele radości w trakcie rywalizacji. Dostępne były także sale, w których do największych hitów japońskich można było tańczyć na specjalnej platformie i rywalizować z innymi. Również inne konkursy dostarczały ogromu wrażeń i pozytywnych emocji. Moim ulubionym było jedzenie zupek japońskich na czas o 3 nad ranem, niestety nie udało mi się wygrać, ale zabawa była niesamowita i wspominam ją bardzo ciepło.
Konwenty dostarczają wiele radości, pomimo tego, że byłam tylko na jednym, jestem pewna, że wybiorę się na takie spotkanie jeszcze raz pełna nowych tematów do rozmów, gotowości do konkursów i nowych cosplay’ów. Mogę polecić takie wydarzenie każdemu, kto interesuje się grami, mangą, anime, serialami czy nawet samym cosplay’em. Każdy będzie miał okazje się dobrze bawić z innymi ludźmi i zrobić mnóstwo zdjęć ze swoimi ulubionymi postaciami.
Komentarze ( )