W połowie października w Los Angeles wręczone zostały nagrody Emmy. Wielkim zwycięzcą tegorocznej edycji został serial „Gra o Tron”, zdobywając 4 statuetki. Z niedowierzaniem spojrzałem na tę wiadomość. Sezon 5 na podstawie „Uczty dla Wron” jest po prostu słaby, a mimo to został wyróżniony w aż 4 kategoriach. Postanowiłem z bliska przyjrzeć się temu, jak poziom serialu z roku na rok spada i dlaczego przyszłość dotycząca tej ekranizacji nie jawi się w pozytywnych barwach…
Pierwsze trzy sezony „Gry o Tron” oglądałem z zapartym tchem. Można powiedzieć, że chłonąłem kolejne odcinki. Urzekły mnie: nieprzewidywalność, zróżnicowani bohaterowie oraz wiele historii, które „wciągały”. W czasie trwania sezonu drugiego zacząłem czytać książki, na których podstawie stworzono serial. Mimo iż wiedziałem, jak potoczą się losy bohaterów oraz jaki finał będą miały pewne wydarzenia, w książkach zaczytywałem się z wypiekami na twarzy. Trzy pierwsze sezony były świetne – fabuła była spójna, wątki – zrozumiałe, wszystko tworzyło logiczną całość. Znaczny spadek jakości zanotował sezon czwarty. Wątki zaczęły tracić sens, jednak całość była składna. A tegoroczna odsłona? Od pewnego momentu nawet przestałem się przejmować tym, co oglądam. Po prostu “odpuściłem”. Złość i rozgoryczenie zastąpiły rozważania dotyczące tego, w jaką stronę serial zmierza…
Największym zarzutem są nieuzasadnione odejścia od fabuły książki i coraz bardziej kuriozalne rozwiązania dotyczące losów bohaterów. Pierwszy „zgrzyt” to sytuacja Sansy Stark. W jakim celu Littlefinger wchodziłby w układy z Olleną Tyrell i przeprowadzał akcję, mającą na celu ucieczkę Starkówny z Królewskiej Przystani? Po to, żeby oddać ją rodowi, który właśnie stracił swojego największego sprzymierzeńca, jakim był Tywin Lannister? Nie ma co ukrywać, że Boltonowie są na straconej pozycji. „Północ pamięta”. Ci, którzy współpracują z nimi robią to, bo muszą. Bunt wisi na włosku. Jedynym prawdziwym sojusznikiem Roose’a Boltona są Frey’owie, ale ich wierność jest dość kontrowersyjna – wystarczy przypomnieć sobie, jak zachowali się wobec Starków. W jakim celu Baelish miałby wiązać córkę swojej ukochanej Cat z tymi ludźmi wiedząc, że na Murze Stannis przygotowuje się do marszu na Winterfell? Wraz ze śmiercią Lysy Arryn panem Doliny został Robert. Z powodu jego wieku regentem został właśnie Littlefinger. Mając w ręku dziedziczkę Północy, decyduje się na tak nierozważny i po prostu głupi ruch. Na dodatek Boltonowie to mordercy jego niespełnionej miłości – Catlyn Stark, dobrze znane są sadystyczne skłonności Ramsaya, ale mimo tego Baelish decyduje się na to małżeństwo. Do tego czasu można było odnieść wrażenie, że jest on niebezpiecznym i zręcznym graczem, ale jeśli podejmuje takie decyzje, działa nieroztropnie i nierozsądnie.
Kolejny wątek – kolejna porcja nieścisłości i niezrozumiałych rozwiązań. Jaimie i jego wyprawa do Dorne. O ile jeszcze to, że posłany tam został przez Cersei, która chciała usunąć go ze stolicy (w książkach do Dorne zmierza jeden z królewskich gwardzistów – Balon Swann) jest zrozumiałe o tyle to, co dzieje się w samym Dorne jest po prostu dziwne. Na początku widzowie zostają w pewien sposób zachęceni tym, że będą działy się tam sprawy ważne i intrygujące, ale w konsekwencji zostajemy z niedosytem. Dochodzi jeszcze sprawa Żmijowych Bękarcic. Ktoś od castingu popełnił duży błąd, angażując aktorki do tych ról, w większości scen irytują, a ich gra aktorska stoi pod znakiem zapytania. Rozbawienie i jednoczesną rozpacz wzbudziła we mnie scena walki między córami Oberyna Martella a Jaimim Lannisterem i Bronnem – była ona zdecydowanie najgorszą w historii serialu.
Do pomniejszych, ale równie irytujących, sytuacji przedstawionych w serialu należy m.in. sprawa Nieskalanych. W walce z Synami Harpii padają jeden po drugim, praktycznie bez walki. Czy to ci sami żołnierze ponoć nieczujący strachu? Ci sami, którzy od dziecka szkoleni są do walki…? Przegrywają nie z wyszkolonymi wojownikami, tylko ze zwykłymi mieszkańcami Meeren. Chyba że weźmiemy pod uwagę fakt, że mają oni na sobie maski. To rzeczywiście może powodować nagły spadek umiejętności bojowych Nieskalanych….
Czas przejść do zdecydowanie najbardziej kontrowersyjnej decyzji w całym 5 sezonie. Stannis Baratheon. Nigdy nie zrozumiem, co przyświecało scenarzystom, gdy tworzyli wątek tej postaci. Pan na Smoczej Skale nie jest bohaterem idealnym, ale jednak wciąż najlepszym kandydatem na króla Westeros. Przytoczę teraz dwa cytaty z książki, które powinny dać jasność co do zachowania Stannisa podczas wizyty na Murze i podczas marszu na Winterfell:
„Połowa mojej armii to niewierni. Nikogo nie spalę. Módlcie się dalej.”
„Rycerz zawahał się.
-Wasza miłość, jeśli polegniesz…
-Pomścisz moją śmierć i posadzisz moją córkę na Żelaznym Tronie. Albo umrzesz próbując.”
Warto zaznaczyć iż Stannis w książkach jest ateistą. Tak naprawdę nigdy nie wierzył w Czerwonego Boga, a zarówno Melisandre, jak i R’hllor służyłi tylko i wyłączenie do spełnienia jego celów. W pewnym momencie postanawia zostawić Czerwoną Kapłankę m.in. w Końcu Burzy podczas ataku na Królewską Przystań czy w Czarnym Zamku podczas marszu na Winterfell. Król Wąskiego Morza w serialu staje się fanatykiem. Szaleńcem i despotą, który pali na stosie własną córkę. Winszuję scenarzystom, bo we wspaniały sposób doprowadzili do zniszczenia tej postaci. Nawet jeśli Stannis przeżyje (nie jest ukazany moment jego śmierci, to tylko domysły), to i tak większość ludzi będzie go nienawidzić. Wszystko, co uczynił, zostaje zapomniane, do końca będzie miał przypiętą łatkę „mordercy córki”.
Szósty sezon na wiosnę 2016 nie polepszy już zszarganego w moich oczach wizerunku serialu. Naprawdę próbowałem zrozumieć intencje ludzi, którzy odpowiadali za scenariusz, co chcieli pokazać czy udowodnić, ale do dzisiaj odpowiedzi nie znalazłem. Były momenty, które mi się bardzo podobały (odcinek 8 – „Hardhome”), jednak jeżeli mam oceniać sezon jako całość, muszę stwierdzić, że jest po prostu słaby. A co do przyszłości ekranizacji, to nie spodziewam się wielkich przełomów, tylko kolejnych kuriozalnych rozwiązań.
Komentarze ( )