Często spotykani przed supermarketami, nie zważając na temperaturę klęczą, prosząc o jałmużnę. Tak często przechodzi się obok nich obojętnie, nawet nie uraczywszy spojrzeniem…
Wysiadając z autobusu o godzinie 6.40, mam w głowie tylko jedną myśl: oby jak najszybciej dojść do szkoły, bo zaraz zamarznę. Zawzięcie wspinam się pod górkę. To często jest najgorszy etap. Gdy jestem już niedaleko szkoły, zaraz obok kościoła spotykam od początku roku szkolnego tego samego pana. Bez względu na pogodę i godzinę stoi w odległości około 10 metrów od bocznego wejścia do świątyni. Nikogo nie zaczepia, jedynie trzyma tę swoją wysłużoną karteczkę, być może z wypisanym celem, na jaki zbiera pieniądze. Zawsze gdy go widzę, mam ochotę podejść i porozmawiać. Przeczytać, co ma napisane na kartce i wrzucić ten przysłowiowy grosz. Niestety od początku roku nie miałam odwagi, aby tego dokonać. Zawsze wykręcam się brakiem czasu czy niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi.
W każdy wtorek i piątek (bo właśnie w te dni mam tak wcześnie autobus) zastanawiam się, ilu osobom mogłabym pomóc, gdybym przełamała tę barierę. Zaprosiła na herbatę, bo ona potrafi zdziałać cuda z zimne dni, czy najzwyczajniej oddać ćwiartkę kieszonkowego. Najbardziej uderza mnie myśl, że osób potrzebujących, często bez grosza przy duszy, jest w samej Polsce 30,7 tys. Ta liczba nie obejmuje ubogich posiadający mieszkanie/dom.
Jednak nasze obawy odnośnie żebrzących bywają uzasadnione. Nie zawsze osoby są tymi, za które się podają, a smutne historie wypisane na kartce wyrwanej z zeszytu są trzymane przez zwykłych naciągaczy. Warto jest uważnie obserwować, a gdy nie zauważymy nic podejrzanego, pomóc potrzebującemu.
Mały datek potrafi uszczęśliwić. Zwykła rozmowa potrafi zdziałać cuda. Może warto czasami zagłuszyć wewnętrzny głos, który zmusza nas do ciągłego pośpiechu i otworzyć serca, jednocześnie burząc barierę nieufności.
Komentarze ( )