IMAG1173.jpg
prywatne archiwum bohaterki wywiadu

Wielu z nas zachwyca się krajobrazami, kuchnią czy kulturą słonecznej Italii. Jak jednak wygląda tam codzienne życie? Najlepiej wie o tym moja mama, która przez ostatnie dwadzieścia lat, była częstym gościem tamtych rejonów.

Przez wiele lat podróżowałaś do Włoch. Co możesz powiedzieć na temat ludzi tam mieszkających?

Włosi to dość specyficzny naród. Mają swoje przyzwyczajenia, jak wszyscy, ale charakteryzuje ich mnóstwo unikatowych cech. Podczas rozmów zazwyczaj utrzymują wysoki ton głosu i zawsze mocno gestykulują. Wiele osób nazywa ich „makaronami” (śmiech), ponieważ ich kuchnią rządzą potrawy na jego bazie. Ich hierarchia wartości jest dość specyficzna. W moim mniemaniu, na pierwszym miejscu stawiają pieniądze, później zakupy, a na końcu oczywiście jedzenie.

Wspomniałaś o hierarchii wartości, ale nie wymieniłaś tam rodziny. Jakie mają do niej podejście?

U Włochów zakładanie własnej rodziny to dość długotrwały proces. Pary wiele lat chodzą ze sobą, zanim się pobiorą. Biorą ślub w późnym wieku, ale nie przeszkadza im to. Potem przychodzi czas na dzieci, ale to nie tak jak w Polsce, gdzie mamy mnóstwo rodzin wielodzietnych. Włosi mają maksymalnie troje, najczęściej jedno, a czasem tylko psa traktowanego jak dziecko (śmiech). Myślę, że jest to spowodowane ich wygodą życia. Większa liczba potomstwa nie pozwoliłaby im na to, co teraz posiadają.

Faktycznie widać różnice, pomiędzy Polską, a ich krajem… Jak więc są obchodzenie święta we Włoszech?

Jeśli chodzi o Boże Narodzenie, to u nich choinkę ubiera się już 8-go grudnia. W domach są rozstawiane szopki z ogromnymi figurami, jak w polskich kościołach. Podczas Wigilii nie dzielą się opłatkiem, bo nie ma u nich takiego zwyczaju. Dla nich jest to mało rodzinne święto. Włosi mają wówczas wolne od pracy, więc wyjeżdżają w góry, na narty, zwiedzają. Starsi członkowie rodziny zostają w domach ze swoimi opiekunkami. Na stole wigilijnym znajdziemy potrawy na bazie ryb i makaronów, jedzą na przykład spaghetti ze ślimakami. Jeśli chodzi o Święta Wielkanocne, to główną potrawą jest mięso z baranka. Nie święcą pokarmów, a w Niedzielę Palmową idą do kościoła z gałązką drzewa oliwnego zamiast palmy.

Jak wygląda system nauczania w tym kraju? Czy jest on podobny do naszego, a jeśli nie, to jakie są różnice?

We Włoszech poziom nauczania jest dość niski. To, czego nasze dzieci uczą się w pierwszej klasie gimnazjum, ich mają dopiero w trzeciej. Chodzą do szkoły od poniedziałku do soboty, przez co ich wakacje trwają już od 8-go czerwca do końca sierpnia.

prywatne archiwum bohaterki wywiadu

Czy mogłabyś opisać, jak wygląda zwykły dzień typowego Włocha?

Rano wstają i biorą kąpiel. Na śniadanie piją kawę i jedzą biszkopciki. Dzieci maczają je w mleku i bardzo im to smakuje. Jednak ten posiłek nie jest według nich najważniejszy. Idą do pracy, a w jej trakcie od 12 do 14 mają tak zwaną siestę, czyli przerwę na obiad. Idą wtedy do restauracji, bądź wracają do domu. Ten posiłek składa się z jednego dania, czyli talerza wypchanego po brzegi makaronem i oczywiście lampki czerwonego, wytrawnego wina oraz świeżych owoców. Ich zwyczajem jest drzemka poobiednia. Później wracają do pracy, którą kończą około godziny 18. Późnym wieczorem wszyscy zasiadają do wspólnej kolacji i to jest właśnie ten najważniejszy posiłek dnia. Na stole jest mnóstwo jedzenia, „do wyboru, do koloru”, no i oczywiście znowu wino. I tak wygląda ich dzień.

Jak wszystkim wiadomo, Włochy charakteryzują się bardzo ciepłym klimatem. Co więc, jeśli spadnie śnieg?

Oj, wtedy dzieje się okropna tragedia (śmiech). Przy dziesięciu centymetrach śniegu zostają zamknięte szkoły, a dzieci mają wolne, zresztą tak samo, jak ich nauczyciele. W takich sytuacjach Włosi właściwie nie wystawiają nosa za drzwi. Poza tym nie musi spaść śnieg, aby było im zimno. Kiedy temperatura choć trochę się zmniejszy, od razu zakładają zimowe kurtki.

Nic dziwnego, skoro przez większą część roku temperatury są tam naprawdę wysokie. Dziękuję bardzo, że przybliżyłaś informacje o tym pięknym kraju i jego mieszkańcach. Mam nadzieję, że kiedyś będzie jeszcze okazja, aby ponownie się tam wybrać.