Dźwięk syreny alarmowej wzywającej na ratunek i osoba, która w każdej chwili gotowa jest nieść bezinteresowną pomoc drugiemu człowiekowi z narażeniem własnego życia. Przedstawiam strażaka i zarazem prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej w Markowej, a w życiu codziennym stolarza – Jerzego Szylara.
Odkąd sięgam pamięcią, należy Pan do Związku Ochotniczej Straży Pożarnej. Jestem ciekawa, ile dokładnie lat jest Pan jej członkiem?
Do OSP należę od 1976 roku, czyli już 42 lata.
To naprawdę sporo. Mógłby Pan opowiedzieć, jak zaczęła się Pana przygoda z OSP?
W Markowej była tworzona Młodzieżowa Drużyna Pożarnicza. Mój tata był ochotnikiem, więc miałem większy dostęp do informacji, że taka drużyna jest tworzona. Myślę, że chyba jakieś geny też zostały mi przekazane i przez to miałem taką werwę, żeby wstąpić w jej szeregi. Tak to się właśnie zaczęło – od MDP, po każdym szczebelku do roli prezesa.
Kiedyś był Pan małym chłopcem. Czy marzył Pan wtedy o byciu strażakiem?
Może marzyłem, ale chyba każdy młody chłopak marzy i deklaruje, że chce być strażakiem. Faktycznie przełożyło się to na życie, ale to już jest chyba inna sprawa (śmiech). Jestem wychowany w rodzinie strażackiej, tata był aktywnym strażakiem i wydaje mi się, że jest to przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Od 2001 roku jest Pan prezesem OSP w Markowej. Jak wyglądała pańska droga do tego stanowiska?
Zacznę od tego, że prezesura nie bierze się z przypadku. Wszyscy członkowie wybierają zarząd, a z tej grupy typowane są szczególne funkcje, między innymi prezesa. Myślę, że najbardziej chodzi o to, jak ktoś dobrze „czuje” temat pożarnictwa i jak jest mocno zaangażowany, ten właśnie obejmuje to stanowisko. Jakoś tak się złożyło, że przed przyjęciem funkcji prezesa OSP Markowa, pełniłem rolę skarbnika. W trakcie wypełniania tej funkcji, byłem również Prezesem Zarządu Gminnego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP w Markowej. Zaangażowanie i dostęp do informacji w temacie pożarnictwa, pomoc byłemu prezesowi w prowadzeniu jednostki także były argumentami za wyborem mojej osoby do zarządu podczas zebrania sprawozdawczo-wyborczego i powierzenia prezesury w macierzystej jednostce. Na takie zaufanie na pewno miało wpływ moje zaangażowanie i doświadczenie w pracy z wszystkimi pokoleniami strażaków: począwszy od Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej, zdążyłem poznać życie, pracę i obowiązki strażaka. Mimo, iż przechodzę już bardziej w stan spoczynku fizycznego, jest mi teraz dużo łatwiej zrozumieć młodych ochotników, a także nawiązać z nimi kontakt, bo wiem, o czym rozmawiam i jak wszystko działa.
Bardzo angażuje się Pan w życie naszej społeczności i potrafi zaangażować innych (prace przy kościele parafialnym, opieka nad cmentarzem cholerycznym w Lipniku, pomoc w organizowaniu, zabezpieczaniu różnego rodzaju imprez…). Z czego wynika ta aktywność?
Na to składa się chyba wiele czynników. Zawód, jakim się zajmuję, polega na wykonywaniu usług. W tym środowisku mam dużo do czynienia z ludźmi, a to się przekłada na zainteresowanie życiem społeczeństwa. Jestem też parafianinem i czuję się również w taki sposób odpowiedzialny. Jako strażacy, od samego początku istnienia tej organizacji, jesteśmy mocno związani z kościołem i życiem wsi. Straż to grupa zorganizowana, jest jej łatwiej się nawet pokazać. Gdyby na przykład strażacy pracowali przy kościele jako cywile, może nikt by ich nie zauważył, może ci sami ludzie to samo by robili. To, że występują jako strażacy, ma siłę „przebicia” – są zauważani.
Jak Pan wyjaśni taki sposób postrzegania strażaków?
Weźmy przykład pracy przy kościele: przychodzą parafianie, wykonują pewne czynności, ale jak jest jakaś „grubsza” robota, to ktoś się zwraca z propozycją, że może by to wykonali strażacy, bo mają doświadczenie, wysokie zaufanie w społeczeństwie, może oni by to zrobili… Wtedy, gdy występujemy jako grupa zorganizowana, jest to inaczej postrzegane, bo ci strażacy są też parafianami. Tutaj więc dwie funkcje się łączą. To właśnie sprawia, że ta organizacja aktywnie uczestniczy w życiu parafii, czy wioski.
Doświadczenie, szacunek, zaufanie społeczne… Czy są jeszcze jakieś cechy, które owocują zaangażowaniem ochotników w lokalne życie?
Kojarzeni jesteśmy z ładem i dyscypliną. Ta cecha wykorzystywana jest też w innych okolicznościach, takich jak utrzymanie porządku podczas imprez, zabezpieczenie jakiegoś wydarzenia. Wykorzystywane jest też to, że użytkownicy drogi, mieszkańcy czują respekt do naszego munduru: „on widocznie chce dla mnie dobrze i trzeba go posłuchać”.
Czy pamięta Pan najtrudniejszą akcję, w jakiej brał Pan udział (powódź, pożar, wypadek)? Jak ona wyglądała?
Tych akcji w moim życiu było bardzo dużo. Każda z nich jakoś się wyróżnia. Na pewno do tych dłużej zapamiętanych należą wypadki drogowe ze skutkiem, gdy jest albo duży uszczerbek na zdrowiu, ilość osób poszkodowanych, albo jakieś zdarzenie o dużej kubaturze. Tak było ostatnio, a mówię o pożarze BAR-GUMu – składu z oponami w Markowej. Ta akcja wymagała ogromnego zaangażowania, wielu sił i środków, koncentracji, mobilizacji ludzi, rozsądku, skupienia, żeby ratownicy nie doznali uszczerbku na zdrowiu, a żeby jak najwięcej uratować, względnie zabezpieczyć, by nie ucierpiała infrastruktura, czyli zabudowania, środowisko, a przede wszystkim mieszkańcy…
Co było wtedy najtrudniejsze?
Specyfiką tej akcji był szeroki zakres działania. Nie można było skupić się tylko na samym miejscu zdarzenia. Trzeba było patrzeć przez pryzmat wielu płaszczyzn, czyli żeby ratownicy mieli zapewniony sprzęt, tutaj szczególnie mam na myśli sprzęt ochrony dróg oddechowych, możliwość ewakuacji w razie zagrożenia, dostarczenie odpowiedniego sprzętu, środka pianotwórczego… Jednocześnie trzeba było mieć pod kontrolą ludzi i czuwać nad nimi, żeby ktoś nie popełnił błędu. Oprócz tego musieliśmy zabezpieczyć drogę, aby osoby postronne nie utrudniały nam działania, czy nie wpadły pod samochód. Zaangażowana była w to głównie policja. Ponadto trzeba było wymieniać ratowników, zapewnić im napoje chłodzące oraz wyżywienie. Trzeba było również zaangażować osoby, a także służby, które na co dzień z nami nie współpracują. Pewnym tematom musieliśmy wybiegać naprzeciw – przewidywać i działać z wyprzedzeniem, by nic nas nie zaskoczyło.
Jakie odczucia towarzyszą strażakom podczas akcji?
Wypadki najbardziej obciążają naszą psychikę. Mieliśmy taki ze skutkiem śmiertelnym między Markową a Soniną, gdy ratownikom należało zapewnić nawet pomoc psychologiczną. Ten nasz zakres działań jest więc naprawdę szeroki i wszystko trzeba na bieżąco kontrolować, czuwać, zapobiegać lub działać w taki sposób, by zminimalizować skutki fizyczne czy psychiczne. Jest to przede wszystkim rola prezesa, który musi wyczuć też ratowników. Robi to w sposób dla nich najkorzystniejszy tak, by nie zrazili się „tematu”, a poczuli, że zrobili wszystko dobrze. W takim kierunku działa psycholog. Rozmawia o problemach, które wystąpiły podczas akcji, ale skupia się głównie na pozytywach. Podkreśla to, co ratownicy wykonali wzorowo. W taki sposób umacnia ich, że zrobili wszystko najlepiej, jak tylko mogli.
Właśnie, jak Pan powiedział, w wielu akcjach psychika strażaka narażona jest na duże obciążenie. W takim razie, czy każdy może zostać strażakiem ochotnikiem? Jakie cechy powinna mieć taka osoba?
W naszej jednostce akurat jest tak, że nie poszukujemy ludzi – nie chodzimy, nie prosimy, by dołączyli do straży. Napływ ludzi do jednostki jest dobrowolny, to inicjatywa osób, które przychodzą. Myślę, że społeczeństwo wie, co robimy. Sądzę, że młody człowiek, który chce do nas dołączyć, dobrze przemyśli i przeanalizuje tą decyzję. Przykładem może być wspomniany pożar opon – umocniły się wtedy w przekonaniu, że nadal chcą być strażakami, dwie osoby. To ludzie, którzy znają, czują pożarnictwo i świadomie przychodzą do jednostki chętni do pracy na rzecz drugiego człowieka. Dowodem może być fakt, że ustawodawca pozwala ratownikom OSP pobierać pieniądze z budżetu gminy za wypracowane godziny przy akcjach, a ratownicy tego nie chcą. Mówią, że działają po to, by komuś bezinteresownie, charytatywnie pomagać. Dla nich świadomość, że pracują społecznie i robią coś dobrego dla kogoś ma o wiele większą wartość od pieniędzy. Myślę, że to jest właśnie odpowiedzią na twoje pytanie i cechą, która utrzymuje naszą organizację OSP w takiej kondycji.
A co czuje Pan, gdy słyszy alarm syreny?
Powiedziałbym, że to zależy od wieku. Dla mnie jest to przede wszystkim wezwanie, że ktoś potrzebuje mojej pomocy. Przy mniejszym doświadczeniu, czyli krótszym stażu, wywołuje to trochę inne podejście – większą adrenalinę. Trzeba z tym walczyć, by nie popełnić jakiegoś błędu i zrobić wszystko z rozsądkiem. Kiedy jest jakieś zdarzenie, jestem w stanie po kolei wymienić wszystkie fakty, czyli co robiłem, z kim rozmawiałem i tak dalej. Mam po prostu inne nastawienie do zdarzenia – wyjeżdża się i trzeba komuś pomóc w jak najskuteczniejszy sposób bez uszczerbku dla siebie. Uważam, iż zdrowy, sprawny ratownik jest skuteczny.
Jako strażacy ochotnicy przechodzicie różne kursy, szkolenia. Jestem ciekawa, czy właśnie podczas takich ćwiczeń, symulacji jesteście w stanie wypracować jakieś rutynowe działania, które później są wykorzystywane do konkretnych akcji?
Szkolenia są ciągle. Swoją działalność strażacką rozpoczyna się od ukończenia kursu podstawowego. To jest takie minimum. Każdy członek OSP musi zdać egzamin, aby mógł brać czynny udział w akcjach. Nie może uzyskać następnego szczebla w wyszkoleniu, typu: dowódca, naczelnik, czy kierowca, dopóki nie ma jakiegoś okresu doświadczenia. Między kursami musi być co najmniej 5 lat służby. Również zawody strażackie są w jakimś stopniu szkoleniem z obycia ze sprzętem. Odbywają się ćwiczenia międzygminne, gminne oraz w ramach krajowego systemu około cztery razy w roku. Jednostki biorą w nich udział. Następnie analizujemy, co zrobiliśmy dobrze, a nad czym należy popracować. Są to jednak ćwiczenia pokazowe. Nie można wszystkiego przenieść na życie codzienne. Każda sytuacja jest inna, każde zdarzenie ma inną specyfikę, miejsce, okoliczności.
Bycie ochotnikiem to wielkie poświęcenie, bezinteresowna pomoc drugiemu człowiekowi. Czy łatwo jest Panu pogodzić pracę zawodową z pracą strażaka ochotnika?
Jeśli chodzi o działalność stricte bojową, to nie liczę tego czasu. Podjąłem się tego obowiązku, społeczeństwo liczy na nas. Po prostu, jeśli ktoś potrzebuje pomocy, to działam. Natomiast organizacja czasu i zajęć jest sporym obciążeniem i wymaga poświęcenia. Jestem świadomy jednak, że nie może funkcjonować sama działalność bojowa bez tej drugiej części.
A tak podsumowując, co daje Panu bycie ochotnikiem?
Myślę, że cała moja wypowiedź świadczy o tym, co mi daje (śmiech). Mam przede wszystkim ogromną satysfakcję, że mogę komuś pomóc w nieszczęściu. Powiem szczerze, że nigdy nie zastanawiałem się nad tym, dlaczego jestem strażakiem, ale to chyba jest takim głównym powodem – chęć niestania obojętnie wobec czyjejś krzywdy.
W takim razie bardzo dziękuję Panu za wywiad i poświęcony mi czas. Życzę, aby wezwań syreny było jak najmniej, a wszystkie akcje kończyły się sukcesem.
Ja dziękuję za życzenia, za uznanie tej pracy. Niejednokrotnie, gdy wracamy z akcji, szczególnie po pożarze, usiądziemy razem i widzimy, że jesteśmy w komplecie, to naprawdę mamy wielką satysfakcję, że wróciliśmy szczęśliwie. Zdrowie jednak jest najcenniejsze i jeżeli ktoś komuś chce pomóc, a przypłaca to swoim zdrowiem, czy życiem, to czuć taki niedosyt. Po głowie chodzą wtedy myśli, że najwidoczniej coś zrobiliśmy źle, skoro doszło do takiej sytuacji. Na razie jakoś wszystko się udaje, więc oby to dalej tak się kręciło.
I tego także Panu życzę.
Komentarze ( )