Kosina, poranek 25 września 2013 r. Zapowiadał się kolejny z tych nudnych dni, kiedy trzeba wstać rano i udać się do szkoły. Przynajmniej tak się zapowiadał.
Zmierzając ku przystankowi autobusowemu, zdziwiłam się, że na drodze E-40 są tzw. „korki”, gdyż raczej jest to rzadki widok przed 7 rano, mimo iż zawsze panuje tu duży ruch. Zaczęłam zastanawiać się nad ich przyczyną, ale nie domyślałam się nawet, że może być ona tak tragiczna. Na odcinku drogi, tuż koło stacji paliw doszło do wypadku. Pozornie zwykła stłuczka, ale z udziałem motocyklisty, który poniósł śmierć. To była śmierć młodego, 25-letniego chłopaka, przed którym było całe życie. W takich momentach człowiek zaczyna krytykować los za wiele rzeczy, ale w szczególności za takie wypadki. Za śmierć ludzi, który znaleźli się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu.
W wypadku drugim poszkodowanym był starszy mężczyzna, jak się później okazało, mieszkaniec Kosiny. Został zabrany do szpitala w ciężkim stanie. Ruch był zablokowany, więc kurs autobusu był opóźniony. Ludzie zgromadzeni w okolicy zaczęli komentować wydarzenie. Byli wstrząśnięci. Łatwo się domyślić, że ci starsi całą winą zaczęli obarczać zmarłego chłopaka. „Tak to się kończy, jak ktoś chce się popisać, na pewno jechał za szybko…” – nie brakowało takich oskarżeń. Zgromadzeni ludzie podzielili się na tych, którzy uważali za winnego motocyklistę i tych, którzy drugiego uczestnika wypadku.
Autobus przyjechał opóźniony o ponad godzinę. Kierowca był wściekły, że przez „głupotę jakiegoś smarkacza” jedzie spóźniony. Po dotarciu do szkoły byłam zdziwiona, że informacje tak szybko się tu pojawiły. Postanowiłam poszukać jakichś wiadomości w Internecie. „Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierowca audi włączając się do ruchu z drogi podporządkowanej, nie ustąpił pierwszeństwa motocykliście” (25 września 2013, www.nowiny24.pl). Więc to nie była wina motocyklisty, a ludzie na przystanku mylili się. Okazało się, że kierowca samochodu osobowego wyjeżdżał ze stacji benzynowej, gdzie jest nakaz jazdy w prawo. On złamał ten przepis, aby nie nadrabiać drogi, bo najbliższe miejsce, aby zawrócić znajduje się dopiero w sąsiedniej wiosce – w Głuchowie.
Ale każdy tak robił. Co się z tym wiąże? Każdy mógł spowodować ten wypadek i umrzeć po kilku dniach w szpitalu na skutek odniesionych obrażeń. Każdy mógł kogoś zabić.
Po tym wydarzeniu widok łamania przepisów w tym miejscu jest rzadki. Znaki drogowe nie stoją dla ozdoby, tylko po to, aby się do nich stosować. Jak się okazuje w tym przypadku, zbagatelizowanie ich może skończyć się tragicznie.
Praca przygotowana na XVI Wielkopolski Konkurs Dziennikarski – “Wydarzenie, które wstrząsnęło moja miejscowością” – organizowany przez Klub Dziennikarski TeXT działający w Młodzieżowym Domu Kultury nr 1 w Poznaniu (pismotext.manifo.com).