Dzisiejszy reportaż będzie o spontanicznym wyjeździe z rodziną w góry do Karpacza
Rodzice podjęli decyzję o wyjeździe do Karpacza na weekend. Był to bardzo spontaniczny pomysł (zresztą jak zawsze), gdyż rezerwację noclegu dokonali dzień przed wyjazdem. Z nami pojechali: ciocia, wujek i kuzynki. Wszyscy postawiliśmy na zdobywanie szczytów górskich, więc wiedzieliśmy, że nie będzie lekko. Obawialiśmy się tylko o pogodę , aby nam nie przeszkodziła w wędrówkach.
Gdy dotarliśmy do Karpacza, były już godziny wieczorne, więc niewiele mogliśmy zobaczyć. Lecz następnego dnia, gdy odsłoniliśmy okna, ujrzeliśmy zapierające dech w piersiach widoki. Pensjonat, w którym się zatrzymaliśmy, położony był w przepięknym miejscu. Widok gór i do tego piękna pogoda- było aż 16 stopni i słońce, zachęciło nas do szybkiego zebrania się i wyjścia w góry.
Tego dnia za cel obraliśmy sobie zdobycie szczytu Śnieżka 1602 m n.p.m. Wymagał od wszystkich uczestników dużego wysiłku i wytrwałości. Najbardziej obawialiśmy się o moją siostrę i młodszą kuzynkę. Zadawaliśmy sobie pytanie: Czy sobie poradzą. Zachętą była obietnica mamy i cioci, że w nagrodę za zdobycie szczytu, pojedziemy na basen. Motywacja więc była.
Wyruszyliśmy pieszo na wyciąg krzesełkowy, który zawiezie nas na Kopę. Aby tam dojść, mieliśmy do pokonania 5 km, a gdzie wejście na górę… Pod wyciągiem czekała nas potwornie duża kolejka, ale w miłym towarzystwie czas oczekiwania szybko upłynął. Niektórzy za nas nie mieli okazji często siedzieć na wyciągu, ale nie dali po sobie poznać zdenerwowania i lęku. Chwila odpoczynku podczas jazdy wyciągiem minęła szybko i zaczęła się wspinaczka. Pierwszym metrom towarzyszyły całej grupie śmiech, dyskusje i wygłupy, ale z chwili na chwilę każdy zaczął milknąć. Jednak wszyscy dzielnie pokonywali metry skalnymi schodami. Każdy dostosował, w miarę swoich możliwości, tempo, aby jak najszybciej dotrzeć na sam szczyt. Ja z siostrą byliśmy tam pierwsi, czego bym się po niej nie spodziewał. Naszym oczom ukazał się niesamowity widok doliny, którą mieliśmy u swych stóp. Zaczęło się fotografowanie przepięknych krajobrazów. Nikt w tej chwili nie myślał o zmęczeniu, ani o tym, ile jeszcze zostało nam km do przejścia. Dzięki słonecznej pogodzie, mogliśmy nacieszyć się widokami i odpocząć. Zeszliśmy już łagodniejszą trasą, która nie sprawiała nikomu kłopotów.
Było już ciemno, kiedy wróciliśmy do naszego pensjonatu. Każdy myślał tylko o kąpieli i odpoczynku. Nawet dziewczynki nie wspomniały o obiecanym basenie. Wszyscy bardzo szybko zasnęliśmy.
Pobudka kolejnego dnia była bardzo wcześnie, jak to moja mama mówiła:” Wstawać- szkoda dnia na leniuchowanie, trzeba korzystać z dnia. To dla nas tak pięknie świeci słońce…” Rzeczywiście pogoda była wymarzona.
Ten dzień postanowiliśmy spędzić oczywiście na szlakach. Szybko śniadanko, pakowanie potrzebnych rzeczy i w drogę. Wyprawę zaczęliśmy od Świątyni Wang, gdzie wkroczyliśmy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Po około 2 km dotarliśmy do Starej Polany, gdzie zrobiliśmy sobie krótką przerwę na przekąski. Kierowaliśmy się na Słonecznik 1423 m n.p.m.(granitowa formacja skalna). Jak się okazało, nie było wcale lżej niż wejście na Śnieżkę. W trakcie wspinaczki zrobiliśmy sobie małą przerwę. Z racji z tego, że był to 11 listopada, dzień odzyskania niepodległości i do tego 11:11, odśpiewaliśmy wszyscy hymn Polski, aby oddać hołd i ruszyliśmy dalej.
Na Pielgrzymie okazało się, że jest całkowicie inna pogoda niż na dole. Wiatr nie pozwolił nam tam długo zostać. Ruszyliśmy w stronę Kotła Wielkiego Stawu. Krajobraz był cudowny, gdy dotarliśmy do punktu widokowego. Trzeba było tam zachować szczególną ostrożność, gdyż krawędzie kotłów są bardzo strome. Po kolejnych metrach dotarliśmy nad Kocioł Małego Stawu, gdzie mogliśmy podziwiać jeden z najpiękniejszych krajobrazów- ostre zbocza kotła a na dnie Mały Staw, przy którym znajduje się Schronisko Samotnia. Niezapomniany widok, oczywiście musiał być uwieczniony przy pomocy aparatu. Plan był taki, aby pójść jeszcze dalej, jednak zmęczenie dało się znać najmłodszym naszym towarzyszom. Tempo naszego marszu malało, dlatego też musieliśmy zawrócić. Obawialiśmy się, że nie powrócimy do miasta przed zmrokiem. Schodząc na dół, podziwialiśmy naturę, widoki i słuchaliśmy szumu potoku.
Do pensjonatu wróciliśmy około 18:00, ale to nie był koniec dnia. Małe dziewczynki upomniały się o basen. Więc wszyscy się tam udaliśmy, ale już pojechaliśmy tam samochodem. Po relaksie w wodzie wróciliśmy do naszej noclegowni, gdzie wszyscy udali się na odpoczynek.
Nazajutrz, spakowani i smutni, że musimy się rozstać z tymi uroczymi widokami, udaliśmy się w podróż samochodem do Dębna.
Tak spontaniczny wyjazd udał się w 100%, co potwierdzili wszyscy uczestnicy. Pogodę mieliśmy wymarzoną, jak na listopad. Mimo, że czuliśmy zmęczenie, mieliśmy olbrzymią satysfakcję z pokonanych kilometrów. Widoki, jakie ujrzeliśmy, na zawsze zostaną w naszej pamięci. A najwspanialsze z tego wszystkiego to wspólnie spędzony czas z bliskimi.