Gabrysia_Niziol_24_9_2017.jpg
materiały prasowe dystrybutora

O „Nerve” dowiedziałam się całkiem przypadkiem, szukając czegoś nowego do obejrzenia, film nie miał głośnych kampanii promocyjnych, nie było o nim słychać. Thriller stworzony w USA w zeszłym roku przez Henry’ego Joosta oraz Ariela Schulmana znanych z serii „Paranormal Activity” opowiada o nastoletniej Vee, która ma dosyć życia “szarej myszki”. Postanawia wkręcić się w popularną grę, której uczestnicy dostają od widzów zadania i muszą wykonywać je na oczach użytkowników.

To widzowie decydują czy zadanie zostanie zaliczone. Uznane – zasila konto gracza, im więcej obserwatorów tym większa kwota, niezaliczone – równa się z przegraną, zawodnik traci wszystko. Zadania z początku banalne zamieniają się coraz trudniejsze i bardziej ryzykowne. Po pewnym czasie Vee zdaje sobie sprawę, że gra jest wielką manipulacją, jej życie zostało „shakowane”, a stawka zmieniła się. To gra o przetrwanie.

Pierwsze minuty filmu spędzamy dosłownie na pulpicie komputera głównej bohaterki, nie jest to ostatni moment, w którym elektroniczny świat przeplata się z rzeczywistością. Mamy wiele scen, podczas których możemy się poczuć jak obserwatorzy gry. Muzyka w filmie jest dynamiczna i dobrze dobrana. Za grę aktorską zaś musimy pochwalić Emmę Roberts, odtwórczynię głównej roli, dzięki której bohaterka staje się nam bliższa i w napięciu przeżywamy jej losy razem z nią.

W „Nerve” raczej nie ma co się doszukiwać ukrytych przekazów, wszystko mamy „czarno na białym”. Internet to miejsce, gdzie wszyscy możemy być „anonimowymi” obserwatorami, którzy podjudzeni poczuciem bezkarności wyżywają się na innych albo graczami liczącymi na zgubne „pięć minut” sławy. Bahaterowie to zwykli ludzie, chodzący do szkoły, pracy.

Film jest godny polecenia, nie nudzi. Mamy ciągłość akcji, przyjemność oglądania, a także wzbudzenie refleksji.