Rozważając napisanie tekstu zmierzającego do tego co ludzie nazywają recenzją za każdym razem zastanawiam się co zawrzeć w kolejnych wersach, aby ten konkretny artykuł się wyróżnił spośród innych, był odmienny od pozostałych. Zasiadając po raz kolejny do klawiatury, wpisując w dokumencie kolejne zdania z uśmiechem stwierdzam, iż każdy film, który biorę pod lupę, sam w sobie jest wystarczająco wyjątkowy spośród innych dzieł, aby tekst odpowiednio zaistniał w moim przekonaniu odmienności. Wyjątkiem nie jest również moja przygoda z filmem “Johnny”.
Produkcja ukazuje nam jako jednego z dwóch głównych bohaterów Patryka Galewskiego (Piotr Trojan), wciąż młodego recydywistę pochodzącego z rodziny, której funkcjonowanie w sporym stopniu pozostaje naznaczone alkoholizmem jego ojca. Z czasem także i on sam zaczyna obracać się w środowisku, które dziś nazwalibyśmy ‘złym’. Jak dowiadujemy się z filmu, w pierwszy konflikt z prawem wchodzi już w wieku dwunastu lat. Po wejściu w dorosłość nie posiada on stałego zatrudnienia, dorabiał na budowie, a jego egzystencję urozmaica alkohol, papierosy i narkotyki. Podczas jednej z “akcji” zostaje złapany, a w efekcie tego wydarzenia trafia pod skrzydła młodego ks. Jana Kaczkowskiego prowadzącego hospicjum na odbycie blisko 400 godzin prac społecznych. W momencie przybycia w to miejsce z pewnością bohater nie przypuszczał jak silny wpływ na niego będzie miała ta próba resocjalizacji. Z czasem, w jego życiu pojawia się ktoś więcej niż tylko ksiądz i przyjaciel w jednej osobie. Kolejną osobą nie jest bynajmniej również sam Bóg.
W ekranizacji odnajdujemy również na pierwszym planie jedynego w swoim rodzaju ks. Jana Kaczkowskiego (Dawid Ogrodnik), który w trakcie filmu przez wiele swych prozaicznych czynów zyskuje przychylność odbiorcy. Ukazuje nam się jako osoba niepokorna wobec władz kościelnych, jako myśliciel i filozof posiadający tzw. cięty język, którego nie boi się używać. Pochodzi ze spokojnej rodziny, posiada rodzeństwo i troskliwych rodziców. Jak wynika z rozmów prowadzonych w domowym zaciszu, jego bliscy niezupełnie byli zachwyceni powołaniem jakie sam ksiądz odczuwał, czy wręcz swego czasu próbowali go od myśli o posłudze w Kościele odwieść. Los chciał jednak, że Jan Kaczkowski poczucia misji nie odrzucił i rzeczywiście kapłanem został. Otwiera on hospicjum im. św. Ojca Pio w Pucku i to właśnie ta placówka będąca domem i schronieniem dla wielu chorych ma odmienić życie Patryka Galewskiego, a także samego założyciela.
Na początku ich wspólnej drogi, gdy młody recydywista przychodzi do księdza prowadzącego hospicjum wydaje się, że dzieli ich wszystko. Pochodzenie, moralność, wartości, którymi się kierują czy wykształcenie – na pozór nic ich nie łączy. Jednak pomimo tego, te dwa silne przeciwieństwa z czasem zaprzyjaźniają się. Patryk Galewski z chuligana i przestępcy zaczyna stawać się człowiekiem skorym do pomocy, wrażliwym na ludzką krzywdę i przy okazji zupełnie dobrze gotuje. Zupełnie dobrze? Wręcz znakomicie! Ma kilkukrotnie okazję wykazać się swym niewątpliwym talentem kulinarnym. Jednak ci dwaj mężczyźni na życiowym wykresie są krzywymi, których bieg się przecina tylko jeden raz. Podczas gdy Patryk przechodzi przemianę ks. Kaczkowski otrzymuje wyrok – zostaje mu tylko 6 miesięcy życia. Przez okres, który wspólnie spędzają tworzy się między nimi silna więź, która sprawia nie tylko, że hospicjum ma się bardzo dobrze w sensie jego funkcjonowania czy utrzymania, ale i ludzie w nim są szczęśliwi. W ich historiach dostrzec możemy jak wiele znaczeń kryje w sobie słowo ‘wyrok’ – z jednej strony może być szansą dla kogoś na inne życie, a z drugiej prowadzi owe życie ku przepaści, ku krańcowi wędrówki po tym padole.
Niewątpliwie wielkie wrażenie na Patryku wywiera scena, w której nagrywa on na telefon życzenia matki dla syna na 18. urodziny, choć obydwoje mają świadomość, iż nieuleczalnie chora matka nie dotrwa święta jej dziecka. To moment, który pozostaje w pamięci widza do końca filmu i niezmiennie rozrywa ludzkie serce. Równie dotkliwe musiało być dla niego odejście gwiazdy estrady, z którą pomimo początkowych utarczek się zaprzyjaźnia. To jednak nie jedyna kobieta, która zaczyna mieszać w jego życiu. Te momenty nieodwracalnie zmieniają jego świadomość. Budzi się w nim silne uczucie empatii oraz troski wobec innych. Choć wciąż zdarza mu się wybuchnąć złością i agresją to zaczyna być osobą wytrwałą w dążeniu do celu. Z pewnością nie przypadkowe miejsce – hospicjum staje się dla niego ścieżką do bycia inną osobą jaką staje się pod wpływem pracy u ks. Jana Kaczkowskiego.
Widz wreszcie otrzymał w polskim kinie film, który posiada własną historię, tutaj opartą na faktach, posiada własną treść i przesłanie, a jednocześnie nie trwoży odbiorcy ani szokiem jakie wywołuje zakończenie, ani drastycznymi scenami będącymi solą polskich produkcji. Debiut pełnometrażowy na wielkim ekranie Daniela Jaroszka to zupełnie przyzwoite kino. Od pierwszej minuty do ostatniej sceny filmu dominuje brak pretensjonalności i prostota, które są kluczem do sukcesu tej ekranizacji, uwiarygodniają przedstawioną historię oraz jej przekaz. Niewątpliwie dużą rolę w tym filmie odgrywa cała obsada aktorska, która prezentuje solidne aktorskie rzemiosło. Na szczególne docenienie zasługuje również aranżacja i dobór muzyki do filmu, to dzieło Michała Kush’a, choć usłyszeć można również utwory The Lumineers czy Anny Jantar i T.Love za sprawą głosu użyczonego przez Dawida Podsiadłę. W sekcji muzycznej swój udział zaznaczyli również w dwóch utworach Kukon i Dawid Karpiuk. Film, który dziś starałem się nieco przybliżyć, porusza wiele zagadnień, a odbiorca ma szasnę na własne refleksje i przemyślenia. Ja zaś zostawię państwa z cytatem, który odnaleźć możemy na plakacie promującym owy tytuł – “Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później, niż Ci się wydaje.” ~ ks. Jan Kaczkowski
fot. Hospicjum Opieka Pacjent W – Darmowe zdjęcie na Pixabay – Pixabay