Wszędzie bywa ciekawie i rozrywkowo, ale to dom jest naszym punktem odniesienia do wielu kwestii, dlatego po tym nietypowym wstępie zapraszam na relację ze zgrupowania w Pucku oraz Warszawie.
W tle cały czas trwa pandemia COVID-19, a jednak wszystko powoli wraca do życia. Można by zatem zażartować, że koronawirus także udał się na wakacje. Jednak mimo wszystko nie o wirusach dzisiaj.
W poniedziałek 13 lipca tego roku laserowcy Poznańskiego Klubu Morskiego LOK wyruszyli z klubu na dwutygodniowy wyjazd. W trakcie tego długiego pobytu w Pucku oraz w Warszawie ciężko trenowali oraz wzięli udział w Pucharze Pucka oraz Pucharze Polski centralnej, tym samym zdobywając pierwsze doświadczenie wyjazdowe w tej klasie.
Walka z samym sobą
Niby łódka ta sama… Niby ja ten sam, a jednak na wyjazdach wszystko potrafi stać się inne, trudniejsze. Inne warunki, większa stawka m. in. takie czynniki potrafią wpłynąć na mnie jako zawodnika, ale gdy już się przełamię, mogęw pełni dać się ponieść pasji i sięgać nieba. Coś podobnego przeszedłem w Pucku właśnie.
Był to mój pierwszy wypad nad morze na tej łódce, a to jednak zupełnie inna półka niż jezioro. Wiadomo – fala, inne warunki akwenu i inne zmienne. Na początku czułem lekki niepokój, jednak dość szybko on przeminął. Aura sprzyjała nam właściwie cały wyjazd – słoneczko, ciepełko i dawka morskiej bryzy. Wszystko jak z pocztówki. Pierwsze dni przebiegały dość beztrosko i przyjemnie. W trakcie tego wyjazdu zdarzało mi się mijać starych znajomych z czasów poprzedniej łódki. Nie zabrakło wielu rozmów, śmiechu i wspomnień dawnych czasów. W ten sposób upłynęło kilka dni. Nadszedł jednak pierwszy dzień Pucharu Pucka. Aura była zupełnie inna – wiał dość silny wiatr, padał deszcz i było pochmurno. Nastroje, zarówno w naszym obozie, jak i w innych, już nie były takie beztroskie i radosne, no może sędziom i organizatorowi humor dopisywał, a także turyści śmiechu nie szczędzili. Jednak zarówno zawodnicy, jak i trenerzy, byli skupieni na zadaniach. Czuć było lekkie napięcie i wyczekiwanie w tym stanie. Rozmowy były bardziej lub mniej celowo wyciszane do niezbędnego minimum. Wielu, w tym ja, do regat sprzęt szykowali ze słuchawkami w uszach. Każdy znajdował coś swojego. Przed samym opuszczeniem trafiłem jeszcze na dobrze znaną mi osobę, od wielu lat. Nim opuściłem port, odbyłem kilkunastu minutową rozmowę ku pokrzepieniu serca. Mówiliśmy o wszystkim… Ten dialog wyrwał mnie nieco z transu. I dobrze – dostałem pozytywny zastrzyk! Minęło kilka godzin. Odbyły się 4 wyścigi. Zająłem miejsce w siódmej dziesiątce na 123 zawodników – można by rzec, że szału nie ma, ale wstydu również – jak na początek całkiem przyzwoicie. Na brzegu czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka, ale czym ona była to pozostawię dla siebie. Kolejna dawka pozytywnego myślenie bardzo przydała mi się w kolejnych dniach… Doprowadziło mnie to ostatecznie do miejsca 61. Ważne są nie tylko godziny ciężkich treningów, rady trenerów czy ambicje. Potrzebne są również pozytywne impulsy na brzegu – w zależności od osoby, z różnych dziedzin życia. Jednak ostatniego wieczoru przed wyjazdem do Warszawy wszystko stało się nieco inne… Napłynęło kilka refleksji i koniec końców zebrałem cenną lekcję na przyszłość. Pamiętajmy, że szacunek należy się każdemu na różnych płaszczyznach…
Stołeczne przygody
Do kolejnego punktu naszej trasy zmierzaliśmy od rana. Jechaliśmy w tym samym czasie co dwa inne kluby, a przez to spotykaliśmy się na trasie. Po ciężkim wtorku jeszcze w Pucku w środę zająłem osobne miejsce z tyłu busa. Wydawałoby się to straszne, ale w gruncie rzeczy było to świetne posunięcie. Kilkugodzinna podróż dała doskonałą okazję na przemyśleń. Refleksje, których doznałem wówczas, zostały podkreślone oraz wzmocnione przez muzykę, w której brzmienia się wsłuchuję. Ten niepowtarzalny klimat, który to wytworzyło, bardzo pozytywnie przygotował mnie na kilka dni w Warszawie. Nad Zalewem Zegrzyńskim może woda nie jest najczystsza, ale reguły gry pozostały niezmienne. Choć może z brzegu nie nadszedł żaden impuls, to jednak mądrość z Pucka przełożona została przeze mnie na Warszawę. Dwa dni treningów zapoznały mnie z tym akwenem, co przełożyło się świetnie na wynik. Choć pływaliśmy tylko jeden dzień i rozegrano tu zaledwie trzy biegi, to udało mi się uplasować na miejscu 18., a nawet wygrałem drugi wyścig, co jest dla mnie powodem ogromnej radości i dumy. Następne dwa dni regat przeczekaliśmy bez wiatru, ale zabawy na brzegu było nadal wiele…
Warszawa i Puck to miłe wspomnienia, ale na wyjeździe dała się we znaki tęsknota do naszego kierskiego jeziora. Wszędzie może być super, ale w domu zawsze będzie najlepiej, dlatego nawet w nocy, gdy wróciliśmy, moje oczy zapłonęły ze szczęścia na widok znajomej wody i niezmiennie pięknego brzegu, który skrywa ten skarbem, jakim jest cudowne jezioro w Kiekrzu…
Źródło zdjęcia: https://pixabay.com/photos/sailor-ship-shipwreck-sea-forward-4431281/
Komentarze ( )