Po co podróżować? Można prosto z mostu odpowiedzieć, że podróże kształcą. I zgadza się – wyjeżdżając, dowiadujemy się o miejscu, ludziach, tradycji, historii. Ale wydaje mi się, że o wiele ważniejsze jest to, że uczę się wtedy o sobie. Wyjeżdżam, bo im więcej widzę, tym jest mnie więcej. Nabieram świadomości, obserwuję siebie, jak reaguję na różne niespodziewane sytuacje, w jaki sposób przemawia do mnie architektura, sztuka. Jeżeli czegoś się spodziewam, a wyjdzie inaczej, uczę się nie oczekiwać. Otwieram się na nowe możliwości.
Tym „czymś”, co chcieli zobaczyć na własne oczy uczniowie klas 6b i 7a oraz kilkoro
z 5a i 8c z SP 11 był Berlin. Wyjechaliśmy 26.10.2018 r. o godz. 6.00. Okazało się, że stolica Niemiec nie leży wcale tak daleko od Poznania. Podróż minęła szybko. Wjechaliśmy do miasta piękną platanową aleją, by dotrzeć do pozostałości Muru Berlińskiego, tworzącego East Side Gallery – galerię-pomnik stworzony przez artystów z całego świata. Mur Berliński był jednym z symboli zimnej wojny. Jego obalanie stało się symbolicznym aktem końca podziałów w Europie i zjednoczenia Niemiec. Jak dowiedzieliśmy się, rozciąga się on na długości 1300 m. Niewątpliwie artyści wykazali się talentem. Największą popularnością cieszy się mural z całującymi się Erichem Honeckerem i I sekretarzem KPZR, Leonidem Breżniewem. Tutaj też w jednym z przejść zakochani wieszają kłódki.
Kolejnym punktem wycieczki był Alexanderplatz, który był centrum administracyjnym oraz głównym węzłem komunikacyjnym dawnego Berlina Wschodniego. Widać stąd słynną wieżę telewizyjną i Uranię – symboliczny zegar pokazujący aktualny czas w 24 strefach czasowych świata.
Mijając Wyspę Muzeów, doszliśmy do Humboldt-Universität i Bebelplatz.
Tam odkryliśmy niesamowity Pomnik Spalonych Książek. Nie zauważyliśmy go od razu, ponieważ umieszczono go pod ziemią. Na powierzchni znajduje się przeźroczysta tafla szkła, przez którą można zajrzeć do środka. To, co zobaczyliśmy, to puste białe regały
na książki. Pomnik ten przypomina wydarzenie z 1933 r., kiedy to w tym miejscu naziści spalili publicznie kilkadziesiąt tysięcy książek, gdyż były one niezgodne z hitlerowską ideologią. Obok szklanej tafli możemy przeczytać cytat To jest tylko gra wstępna.
Tam, gdzie książki palą, na końcu będą palić ludzi. Zderzenie tego zdania i pustki,
na którą patrzyliśmy, budziło niepokój, bo wiemy, co działo się w Europie kilka lat później. Dzieło porusza. Stanowi ostrzeżenie przed tym, co może się stać, kiedy brakuje nam otwartości na innych.
Stolica Niemiec to nie tylko pamięć przeszłych zdarzeń, to także nowoczesność, a właściwie nieustanne łączenie starego z nowym. Przykładem tego typu architektury jest Reichstag, reprezentujący styl neorenesansowy z elementami renesansu niemieckiego, neobaroku zestawiony z modnymi w XIX w. konstrukcjami z żelaza i szkła. Idea, która przyświecała architektowi zakładała, że każdy z obywateli może patrzeć na ręce tych, których wybrał do parlamentu. Ciekawy pomysł nie mógł jednak zostać zrealizowany
od razu, gdyż miejsce, które wybrano pod budowę należało do hrabiego Raczyńskiego. Konstrukcja, ważąca 1200 ton, wywarła na nas duże wrażenie. By ją zobaczyć z bliska, musieliśmy wjechać windą. Chodząc po spiralnym chodniku, mogliśmy podziwiać panoramę miasta. Widać stąd było nie tylko Urząd Kanclerski, Kolumnę Zwycięstwa, ale też nowoczesne formy architektury, takie jak: DZ Bank czy Sony Center. Mieszaniną współczesności i historii była też wizyta w Muzeum Techniki. W nowym budynku ze szkła przedstawiona jest historia techniki, żegluga wodna i powietrzna, ale mieliśmy tu czas nie tylko na oglądanie, ale i eksperymentowanie w Science Center Spectrum. Podróżą w przeszłość było też przejście Bramą Brandenburską. Zachwyciła nas nie tylko ona, ale i środki komunikacji, riksze, pięcioosobowe rowery, na których można pić kawę
i zwiedzać miasto. Największą furorę zrobił jednak przypadkowy przejazd trabantów, symboli enerdowskiej motoryzacji, przerobionych na limuzyny.
I nagle kolejny kontrast – dobra zabawa musi ustąpić miejsca powadze, gdyż zmusza nas do tego obecność przy Pomniku Pomordowanych Żydów Europy. Wędrówka między zimnymi betonowymi blokami, których jest 2711, czyli tyle, ile stron ma Talmud, była przejmującym doświadczeniem, ale nie każdy czuje się tam, jak w miejscu pamięci
o 6 milionach ofiar nazistowskiej zbrodni. Myślę tu o wstrząsającym projekcie fotograficznym Yolokaust, który piętnuje bezmyślnych turystów, pokazuje odmóżdżenie kultury selfie. Nazwa to połączenie młodzieżowego hasła „YOLO” (You Only Live Once – żyjesz tylko raz) i słowa „holokaust”. Czasem myślę, że mocny obraz trafia do ludzi znacznie bardziej, niż kolejny apel o poszanowanie pamięci pomordowanych.
Pytanie o pamięć nieustannie towarzyszyło mi podczas zwiedzania tego miasta. Co należy pamiętać? W jaki sposób? Czy pomnik jest wyrazem naszej pamięci, czy raczej zwolnieniem nas z obowiązku pamiętania? Gdzie przechowywana jest pamięć, w naszej świadomości czy tablicach, rzeźbach i instalacjach?
Czego nauczyliśmy się o sobie, spędzając jeden dzień w obcym mieście? Może tego,
że patrzenie w głąb siebie też jest podróżą? Mam nadzieję, że uczestnicy załapali bakcyla. „Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą” jak pisał Ryszard Kapuściński.
Komentarze ( )