Wielu Polaków uważa, że wojna czy katowskie więzienia skończyły się po 1945 r., gdy Armia Czerwona wkroczyła do Polski pod hasłem „Wyzwolenia” z rąk niemieckich okupantów. Lecz czy Polska i jej dzieci były wolne? Czy był ktoś, kto chciał się przeciwstawić jeszcze większemu terrorowi?
Jak rodził się opór
Po wejściu Armii Czerwonej do Polski, głównym jej zadaniem było oczyszczenie opanowanego terytorium z polskich organizacji konspiracyjnych i wsparcie zależnego od Moskwy Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Aresztowania i deportacje w głąb Związku Sowieckiego członków AK rozpoczęły się już w sierpniu 1944 r. Do końca roku aresztowano od 20-25 tys. osób. Za wrogów nowej władzy nie byli uważani tylko żołnierze AK, ale także członkowie innych organizacji konspiracyjnych, przedstawiciele wojska czy inteligencji. Ci, którzy nie zostali aresztowani zaczęli przystępować do zbrojnych oddziałów antykomunistycznego podziemia. Ich zadaniem było atakowanie posterunków MO, siedzib UB, uwalnianie z aresztów i więzień ludzi konspiracji. Likwidowano również ubeków, milicjantów i agentów bezpieki. Walcząc z nowym wrogiem, musieli zmierzyć się z ogromną propagandą nowej władzy, która nazywała ich „bandami reakcyjnego podziemia”. W Polsce zaczęto powoływać wiele organizacji. Najbardziej znane z nich to : „Wolność i Niezawisłość” (WiN), „Narodowe Siły Zbrojne” (NSZ) czy „Narodowe Zjednoczenie Wojskowe” (NZW).
Bez względu na konsekwencje
Żołnierze antykomunistycznego podziemia to synowie chłopów i rzemieślników, młodzi nauczyciele, urzędnicy, leśnicy, oficerowie i podoficerowie rezerwy, czasami oficerowie zawodowi, jak również maturzyści i gimnazjaliści. Łączyła ich niezgoda na komunistyczne rządy i gotowość do walki o wolność, nawet za cenę życia. Wychowani w miłości do Polski wybierali wierność najwyższym wartościom, jak: „Bóg, honor, ojczyzna”.
„Nie jesteśmy żadną „bandą” jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. Niejeden z Waszych ojców i braci jest z nami. My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały naród…” – to słowa mjra Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, który mając zaledwie 41 lat został zamordowany strzałem w tył głowy w mokotowskim więzieniu. Działał w podziemiu niepodległościowym od samego początku. Końcem września 1943 roku oddział, którym dowodził, przyjął nazwę 5. Brygady Wileńskiej, zwanej „Brygadą Śmierci”. Po rozpoczęciu III wojny polsko-bolszewickiej, jak część historyków od niedawna nazywa walkę leśnego Wojska Polskiego z sowiecką armią, NKWD, UB i KBW, Szendzielarz skutecznie zwalczał okupantów ojczyzny. Dowodził niewielkimi oddziałami zbrojnymi, unikając obław wroga. Śmiercią karał tylko tych oprawców, którzy byli wyjątkowo brutalni wobec Polaków. Wierzył, że tę wojnę wygra. Bez wcześniejszego zabezpieczenia żołnierzy partyzantów nie pozwalał na ich dekonspirację. Gdy mógł wyjechać na Zachód odmówił. Broni nie oddał nigdy. Wyprowadzany z celi na śmierć powiedział do współtowarzyszy : „ Z Bogiem, Panowie!”. Te słowa miał na ustach prowadząc swoich żołnierzy do walki. Po odnalezieniu jego doczesnych szczątków, w dniu pogrzebu, został awansowany do stopnia pułkownika.
Zachowałam się jak trzeba…
Danuta Siedzikówna „Inka” była pierwszą zatrzymaną osobą z oddziału „Łupaszki”. Przeszła brutalne śledztwo. Oskarżono ją o dobijanie rannych i wydawanie rozkazów rozstrzeliwania funkcjonariuszy UBP. W chwili śmierci miała tylko 17 lat. Pochodziła z bardzo patriotycznej rodziny. Jej matka była w Armii Krajowej, a ojciec zesłany na Sybir do łagru wydostał się z niego z Armią Andersa. Po śmierci rodziców zaopiekowała się nią babcia. W maju 1945 r. Danka trafiła do słynnej „Brygady Śmierci”. Została sanitariuszką przydzieloną do szwadronu porucznika Zdzisława Badochy „Żelaznego”. Towarzyszyła żołnierzom opatrując ich rany w akcjach wymierzonych przeciwko milicjantom i ubekom. Wpadła przez współpracującą z UB łączniczkę „Reginę”. Nie zdradziła żadnego ze swoich współtowarzyszy. Jedna ze strażniczek więzienia, poruszona losem dziewczyny, przekazała gryps do znajomych w Gdańsku: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba…”. „Inka” umierała ze słowami „Niech żyje Polska”. W wolnej Polsce została awansowana do stopnia podporucznika.
Żołnierze Niezłomni, a nie Wyklęci
„Łupaszko” i „Inka” to dwoje z wielu niezłomnych bohaterów, którzy są wzorem do naśladowania dla młodego pokolenia. Przez system byli Wyklętymi, dla nas są Niezłomnymi. My wszyscy powinniśmy pamiętać o ich walce i heroicznym poświęceniu.