Zawsze lubiłem historię. Czytałem o żywych „pochodniach Nerona”, ale nie myślałem, że płonęły one jeszcze w XX wieku. Tymczasem można je zobaczyć w filmie Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń”, który miał premierę 23 września 2016 roku.
Rodzice stanowczo odradzali mi wyjście do kina na ten film, tłumacząc mi realia tamtego okresu oraz opowiadając, jakimi środkami była toczona walka w tamtych – nie tak odległych od naszych – czasach. Jednak zaciekawiło mnie to jeszcze bardziej, do tego stopnia, że uparłem się na pójście do kina. Kiedy w końcu po negocjacjach udało mi się oglądnąć „Wołyń”, uświadomiłem sobie naprawdę, jaki wpływ miały te wydarzenia na przebieg II Wojny Światowej i relacje polsko-ukraińskie po jej zakończeniu.
Film zaczyna się tuż przed rozpoczęciem wojny z perspektywy siedemnastoletniej wówczas Polki, którą ojciec zmusza do zamążpójścia z miejscowym sołtysem. Niedługo później wojna wybucha i jej mąż wyjeżdża, zostawiając ją samą z dziećmi. Powracając do wioski, ukrywa się przed nacjonalistami ukraińskimi, ponownie zostawiając żonę samą. Po zajęciu Wołynia przez Armię Czerwoną, sołtys zostaje uznany za wroga władzy radzieckiej i wywieziony w głąb ZSRR. Gdy w 1941 r. zachodnia Ukraina dostaje się w ręce III Rzeszy, rozpoczynają się dokonywane przez Niemców masowe mordy na Żydach i przez Ukraińców na Polakach. Zosia, chcąc ocalić swoje dzieci, rozpoczyna długą ucieczkę. Staje się wtedy świadkiem licznych zabójstw i tortur stosowanych przez UPA na Polakach.
W filmie zagrało ponad 130 osób. Pierwszoplanowe role dostali: Wasyl Wasyłyk, Arkadiusz Jakubik i Adrian Zaremba. Michalina Łabacz za główną rolę kobiecą (Zosia Głowacka) została uhonorowana nagrodą za najlepszy debiut aktorski na 41. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Początek filmu wprowadza radosny nastrój, pokazuje wesele. Gra muzyka, goście śpiewają i bawią się. Jeszcze nic nie zapowiada tragedii. Ale stopniowo pojawiają się rozmowy, które wprowadzają niepokój. Od słów do czynów przechodzi się szybko. Obraz zmienia się bardzo dynamicznie. Ostatnie pół godziny filmu trudno oglądać. Mogą przerażać. Sceny drastyczne pokazane są bardzo realistycznie. Widziałem, jak osoby siedzące obok mnie w kinie chwilami zasłaniały sobie twarze.
Piotr Sobociński zdjęcia realizował w plenerze – w lesie, na polach, w zbożu, ale także w chałupach, stodołach, szopach. Sceny zbiorowe filmowane były przeważnie z dużej odległości. Czasem jednak operator przedstawia ujęcie tak, że ma się wrażenie przebywania w środku wydarzeń i zyskuje perspektywę uczestnika. Przeraża filmowy detal, gdy z bliska patrzymy na kosy, siekiery i rany.
Ważną rolę odgrywa muzyka Mikołaja Trzaski, która pomaga budować napięcie. Wesołe weselne śpiewy szybko zamieniają się w całkowitą ciszę, w której słychać tylko śpiew ptaków, szum drzew, skrzypienie zawiasów w drzwiach, odgłosy codziennych prac w gospodarstwie, a potem tętent koni, tupot nóg, krzyki zabijanych ludzi, trzask ognia, plusk wody, uderzenia siekiery.
Najistotniejszy wydaje się jednak kontekst historyczny. Do dziś zostały spisane 362 tortury (a niemal na pewno było ich więcej), jakimi Ukraińcy traktowali Polaków, np. przybijanie małych dzieci dookoła grubego przydrożnego drzewa tworząc w ten sposób tzw. „Wianuszki” albo podpalanie żywcem dzieci zawiniętych w snopek zboża i robienie „pochodni Nerona”.
Nie miałem pojęcia, że to jest także moja historia, jednak rodzinne rozmowy pozwoliły ją odkryć. Pradziadek Stanisław musiał uciekać z Żupania koło Ławoczna i razem z matką i braćmi spod Stanisławowa trafił w okolice Łańcuta. Jego bratu, Władkowi, nie udało się uciec, Ukraińcy poderżnęli mu gardło. Pradziadek Jan, który miał ziemię i gospodarstwo gdzieś na wschodzie został przez Ukraińców ostrzeżony, że „będą Lachów ryzać” i posłuchał, gdy mu mówili „uciekaj Jaśko”. Do pradziadka Aleksandra w Dębinie zapukały rodziny Adamków i Sokołowskich, też uciekając z rzezi wołyńskiej. Wydaje się że była ona gdzieś bardzo daleko, a tak naprawdę sięgała aż po nasze tereny. Prababcia Anna opowiadała mojej mamie, że w czasie wojny pilnowali swojej wioski, Husów, żeby ich Ukraińcy nie spalili.
Teraz inaczej patrzę na historie relacji Polaków z Ukraińcami, gdy dodam ten wątek, z którym nie miałem okazji spotkać się w szkolnych ławkach. Nie można o tym spokojnie myśleć, a tym bardziej zapomnieć. Polecam film ludziom chcącym znać swoją historię, lecz tylko tym o mocnych nerwach.