Głównym bohaterem filmu Jana Komasy jest Stefan (Józef Pawłowski), opiekujący się matką i bratem. Kama (Anna Próchniak) – jego przyjaciółka od dzieciństwa, skrycie nim zauroczona – pomaga mu dostać się do Armii Krajowej. Jednak chłopak w międzyczasie poznaje „Biedronkę” (Zofia Wichłacz), w której się z wzajemnością zakochuje. Razem biorą czynny udział w powstaniu. W skrócie właśnie tego dotyczy produkcja. Więc czy na pewno ten film zasługuje na miano historycznego?
Fabuła „Miasta 44” nie jest zbyt skomplikowana. Akcja to przede wszystkim krwawe sceny poprzeplatane romantycznymi. Powstaje „trójkąt miłosny” między Stefanem a dwiema dziewczynami również należącymi do Armii Krajowej. Główny bohater przeżywa raz z jedną, raz z drugą miłosne uniesienia pokazane w filmie w specyficzny, niezbyt pasujący do tematyki, sposób. Znajdziemy tu bardzo nierealne ujęcie pocałunku na samym środku ostrzeliwanego obszaru. Kule „magicznie” mijają zakochanych, lecąc nawet po łuku. A to wszystko ukazane jest w zwolnionym tempie. Innym, równie „interesującym”, fragmentem produkcji jest scena erotyczna na tle muzyki dubstep. Dlaczego znajdują się w filmie o powstaniu? Trudno stwierdzić. Poza tym obserwujemy także masę brutalnych ujęć: postrzały, wybuchy, krew płynącą z ust człowieka odwróconego wprost do kamery, a nawet deszcz krwi i ludzkich wnętrzności.
Obsada produkcji to w większości młodzi aktorzy. Jednak z rolami radzą sobie całkiem dobrze. Są wiarygodni, zwykle potrafią przekazać emocje widzom. Mimo tego możemy zauważyć, że postaci są w niewielkim stopniu nakreślone. O głównych bohaterach nie wiemy zbyt wiele, nie wspominając nawet o tych pobocznych. To sprawia, że widz ma utrudnione wczucie się w nich i przeżywanie historii razem z nimi. Jednak filmowi nie możemy zarzucić braku emocjonalności. Pewne fragmenty dla wielu mogą okazać się poruszające.
Kolejna rzecz, której nie można pominąć, mówiąc o „Mieście 44” to efekty specjalne. Cała produkcja jest nimi przesiąknięta. Widać to najbardziej w scenach takich jak deszcz krwi i wnętrzności, wystrzał z czołgu czy w wielu ujęciach wybuchów. Z jednej strony może to ułatwiać widzom poczuć się tak, jak gdyby brali w tym powstaniu udział. Jednak z drugiej – ich przesyt ma negatywny wpływ na cały film. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że Komasa próbuje naśladować Quentina Tarantino, a nie stworzyć film o ważnym dla Polaków wydarzeniu. Scena, podczas której Stefan biegnie w zwolnionym tempie między grobami z podkładem w postaci piosenki Czesława Niemena, jest tego dowodem. Szczególnie, że kule trafiają akurat tych ludzi, obok których główny bohater przebiega. To ujęcie nie sprawia wrażenia autentycznego. Zamiast tego, może nawet wydawać się komiczne. Ale czy o to chodzi w filmie wojennym?
Zastanowić się możemy także nad tym, czy produkcja jest wartościowa pod względem treści historycznej. Trochę o powstaniu możemy się z niej nauczyć, jednak byłoby trudno określić to dużą wiedzą. Prawdopodobnie jest to spowodowane nadmiernym wysunięciem na pierwszy plan „uczuciowego trójkąta”. Można by stwierdzić, że to film romantyczny, jedynie z tłem historycznym, a nie prawdziwa produkcja wojenna.
Podsumowując, myślę, że trudno nazwać „Miasto 44” prawdziwym filmem historycznym. Według mnie jest bardziej fabularny lub romantyczny z powstaniem występującym jedynie jako tło. Nie można mu zarzucić braku emocjonalności czy tego, że nie niesie ze sobą żadnych historycznych treści. Mimo tego uważam, że Jan Komasa przesadził z efektami specjalnymi i za bardzo wysunął na pierwszy plan wątek romantyczny – a to momentami czyni film bardziej komicznym niż wartościowym.
Komentarze ( )