Przekraczam nieśmiało próg rzeszowskiej siedziby Fundacji „Pro Spe” i od razu jest kontakt. Ktoś podchodzi, ktoś wita się, zagaduje. Mój wzrok pada na leżące na stole kartki, zapisane odręcznie, tak dalekie od masowych wydruków. To, jak się później dowiaduję, podziękowania dla darczyńców. Wszystko, co się tu dzieje, ma jeden kierunek. To Gruzja, piękny kaukaski kraj o bogatej kulturze, lecz też naznaczony przez historię. Dla Polaka – egzotyczny. Jednak to tam serce i powołanie wysyła polskiego księdza – Macieja Gierulę, założyciela Fundacji ,,Pro Spe” służącej pomocą potrzebującym mieszkańcom tego kraju. Dlaczego właśnie tam wsparcie jest tak potrzebne? Kto, komu i jak może pomóc?
Proszę Księdza, dlaczego właśnie Gruzja?
Moim zaproszeniem do Gruzji na dłużej był wyjazd ponad 10 lat temu, kiedy ten kraj jako pierwszy na wschodzie zniósł wizy dla Polaków. Bardzo chciałem zobaczyć, jak żyją ludzie w republikach postradzieckich, dalej niż Ukraina.
Jak trafił tam Ksiądz po raz pierwszy?
Zaplanowałem wyjazd drogą lądową, ale we Lwowie okazało się, że koszt przelotu jest przystępny i tak wraz z kolegą znaleźliśmy się na lotnisku w Tbilisi… przerażeni pogodą. Miało być gorąco, mieliśmy zaoszczędzić na noclegach, śpiąc gdziekolwiek, a tu deszcz… I to nie koniec kłopotów. Jedyny taksówkarz zawiózł nas na nocleg do prywatnego mieszkania emerytowanej nauczycielki. Po dwóch dniach i nieprzespanych nocach zwyciężyły nas restrykcyjne warunki (nie mogliśmy nawet siadać na łóżku w ciągu dnia). Wybiegłem na ulicę i zacząłem pytać o katolicki kościół. Był, niedaleko. Przyjął nas Polak, ksiądz Andrzej. Usłyszałem po prostu: „Masz klucze na plebanię”. Szeroko otworzyłem oczy! Później poznawaliśmy kolejnych księży. I tak jeździłem do Gruzji przez 10 lat.
Częste wyjazdy to już dowód przywiązania do Gruzji, ale jak to się stało, że znalazł tam Ksiądz swoje miejsce?
W ciągu tych 10 lat księża zaczęli się do mnie zgłaszać z prośbami o załatwienie różnych spraw związanych z pomocą dla mieszkańców. Czasem chodziło o poszukanie człowieka do konkretnego zadania, czasem o potrzebne rzeczy. Przez tych 10 lat ciągle pracowałem dla Gruzji, ponieważ były takie prośby. Kiedyś też otrzymałem propozycję pracy od tamtejszego biskupa. Dopiero po paru latach mogłem ją przyjąć. Po uzgodnieniu z księżmi Polakami, którzy tam pracują, znalazłem swoje miejsce i rolę.
Czy to właśnie z tych próśb narodził się pomysł założenia fundacji i pomocy?
Zdecydowanie. Potrzebny był ktoś tworzący zaplecze wsparcia, kto już trochę zna Gruzję. I tym mogłem posłużyć. Znam pracujących tam księży i wiem, co dokładnie robią, w jaki sposób się angażują. Skorzystałem więc z wiedzy gromadzonej przez 10 lat wyjazdów. Fundacja „Pro Spe” stała się jednym ze sposobów zorganizowanego działania służącego pomocą mieszkańcom Gruzji.
Do kogo skierowana jest pomoc fundacji?
Przede wszystkim do ludzi biednych, bez pytania o przynależność religijną. Jeśli wspieramy przedszkole, nie pytamy czy dziecko jest prawosławne, czy katolickie. Każdy uchodźca po wojnie z 2008 roku to człowiek, który przeżył traumę, został wygoniony z rodzinnego domu, a teraz z wioski, w której mieszka, widzi ojcowiznę i nie może wrócić. To jest tragedia, dlatego pomagamy ze względu na te przeżycia i na biedę, której doświadczają.
A jaka jest sytuacja katolików w Gruzji?
To kraj chrześcijański, jednak uważam, że jest wiele nieporozumień pomiędzy prawosławnymi a katolikami. Prawosławni w swojej sile społecznej traktują często mniejszość katolicką źle. Faworyzują „swoich”.
Taki sposób traktowania katolików przez prawosławnych dotyczy tylko osób świeckich czy księży też?
Wobec księży też jest wiele niesprawiedliwego traktowania. Duchownych prawosławnych można liczyć w tysiącach, a katolickich jest dwudziestu. Czasem są traktowani jak zagrożenie. Myślę, że można by było fantastycznie współpracować dla dobra ludzi – w dziedzinie charytatywnej.
W jakim celu powstała Fundacja „Pro Spe” i komu konkretnie ma ona pomagać?
Założenie jest takie, że fundacja ma pomagać wszystkim dziełom charytatywnym, które tworzą polscy misjonarze w Gruzji, a także księża pochodzenia gruzińskiego. Wiele takich przedsięwzięć jest prowadzonych w ich placówkach, więc my jesteśmy zapleczem, które pomaga organizować pomoc, a oni ją realizują. Fundacja ma na celu zebrać to, co potrzebne i przekazać w dobre ręce. Księża pracujący w Gruzji od kilkunastu, kilkudziesięciu lat świetnie wiedzą, kto dobrze pomoc wykorzysta.
W jaki sposób potrzebujący są znajdowani? Zgłaszają się sami? Ich sytuacja jest weryfikowana?
Pomagamy konkretnym inicjatywom, których działanie jest sformalizowane (to na przykład: przedszkole, ,,Domek Babci”, świetlica dla dzieci). Opiekunowie tych przedsięwzięć są miejscowi. Oni znają realia i potrafią w tym systemie kulturowym na siebie oddziaływać. Nie chcemy tego zmieniać. Chcemy, żeby Gruzini byli Gruzinami, a my oferujemy im tylko nasze wsparcie.
W jakim celu są do Gruzji wysyłani wolontariusze z Polski?
Wolontariusze wyjeżdżają najczęściej w sezonie wakacyjnym, pomagają przeprowadzić kolonie dla dzieci z ubogich wiosek. One nie widziały nic poza swoją miejscowością, bo ich rodzin nie stać na wyjazdy. Dla dzieciaków to dobra lekcja – spotkanie z kimś spoza ich kręgu kulturowego i ubogacanie siebie nawzajem. Wolontariusze (nie tylko z Polski, bo też z Niemiec, Holandii, Włoch) przywożą tu swoje doświadczenia kulturowe. Podczas kolonii ta różnorodność pokazuje dzieciom, że są na świecie ludzie, którzy trochę inaczej myślą, działają, czy są wychowani w nieco odmienny sposób. Na poznawaniu się zyskują wszyscy.
Skoro wolontariusze są obcokrajowcami, w jaki sposób dogadują się z dziećmi?
Zawsze na obozie jest też wolontariusz gruziński. Staje się pośrednikiem, tłumaczem. Jednak, proszę mi wierzyć, nie zawsze jest w tej roli potrzebny. Okazuje się, że w komunikacji pomiędzy wolontariuszami a dziećmi często, mimo bariery językowej, nie ma żadnych problemów. To fenomen – sposób porozumienia między animatorami a podopiecznymi zawsze się znajdzie.
Fundacja prowadzi działania tylko na terenie Gruzji?
Statut pozwala nam na działalność również w innych krajach i na takie projekty się otwieramy. Jesteśmy jednak młodą fundacją, więc na razie koncentrujemy się przede wszystkim na Gruzji.
A jakie inicjatywy fundacja podejmuje w Polsce?
To wszelkie działania, które mają pomóc w zdobyciu funduszy na dobra, które później przekazujemy. Staramy się też pozyskiwać wolontariuszy, którzy zaangażują się w działalność w fundacji w Polsce lub są w stanie wyjechać do Gruzji. Wreszcie zdobywamy konkretne rzeczy, które są potrzebne. Zbieramy sprzęt inwalidzki, kontaktujemy się z instytucjami albo osobami prywatnymi, które mogłyby nam go ofiarować. Ważna jest też rozsądna logistyka – zebranie odpowiedniej ilości sprzętu, żeby jego przewiezienie mogło było opłacalne.
Czy darczyńcami są tylko Polacy?
Najwięcej darczyńców mamy z Polski, ale wspomagają nas też mieszkańcy USA, Australii, Anglii.
Co trzeba zrobić, żeby zostać wolontariuszem fundacji?
Żeby podjąć wolontariat na miejscu, trzeba po prostu chcieć. Warto zdecydować się na jednorazową lub długotrwałą pomoc. Dobrze być świadomym swoich umiejętności, wtedy możemy je dobrze wykorzystać. Czasem pomoc to drobna sprawa, na przykład pozyskiwanie polubień na Facebooku, a tym samym zwiększenie zasięgu naszych działań. Można też pomóc podczas spotkań czy imprez, które działalność fundacji promują (przykładem może być ubieranie choinki przez mieszkańców Łańcuta).
Innym sposobem realizowania wolontariatu jest wyjazd do Gruzji. Pełnoletni wolontariusz może pojechać choćby na wspomniane kolonie dla dzieci. Cenni są też wolontariusze rehabilitanci czy fizjoterapeuci mogący wspomóc gruzińskie ośrodki dla niepełnosprawnych. Nową inicjatywą jest tworzenie świetlicy dla dzieci w Abchazji. Tam jest tylko jedna parafia katolicka. Udało nam się już wyremontować zaplecze, a nawet zorganizować pierwszą półkolonię. Tam też wolontariusze są bardzo potrzebni. Chcielibyśmy to działanie rozwijać, ponieważ Abchazja jest terenem o wiele biedniejszym niż pozostała część Gruzji. Ślady po wojnie sprzed 24 lat jeszcze tam widać bardzo wyraźnie. Dopiero rośnie nowe pokolenie, które nie ma wojennych doświadczeń.
Jak często wolontariusze z Polski wyjeżdżają do Gruzji?
Coraz częściej. Na pewno najwięcej w sezonie letnim, ale od wakacji udaje się zachować ciągłość. Początkiem grudnia jeden z wolontariuszy wrócił po dwóch miesiącach pobytu w Abchazji. Kolejny wyjazd dotyczy aż dziesięciu wolontariuszy, a następna osoba już przygotowuje się do trzymiesięcznego czasu w Gruzji. A potem mamy już sezon letni. Pięknie się układa, że cały czas ktoś tam jest.
W jakim wieku są zwykle wolontariusze?
Są i starsi, i młodsi. Na przykład w ramach wolontariatu polegającego na pracach remontowych wyjeżdżają zwykle osoby w średnim wieku, rehabilitanci lub animatorzy to zazwyczaj młodzi ludzie.
Jaki stosunek mają mieszkańcy Gruzji do fundacji i pomocy, którą im oferujecie?
Cieszą się i są bardzo wdzięczni. Często otrzymywałem tego dowody. Poza tym Gruzini po prostu bardzo lubią Polaków. Myślę, że nawet nasza historia jest podobna. Bardzo ważnym dla nich momentem była wizyta prezydenta Kaczyńskiego w 2008 roku, kiedy wojska rosyjskie zaatakowały Osetię Południową. Gruzini bardzo cenią do dzisiaj fakt, że był ktoś, kto „za nimi stanął” w chwili największego zagrożenia wojennego. Ta sympatia jest bardzo trwała i tym sposobem wdzięczność za wszelką pomoc też jest duża.
Którą z inicjatyw fundacji darzy Ksiądz szczególnym sentymentem?
Nie ukrywam, głęboko na sercu leżą mi Abchazja i Suchumi. Kiedy półtora roku temu zacząłem formalnie pracować w administracji apostolskiej w Gruzji, był to pierwszy rejon, w pomoc któremu się zaangażowałem. Poszukiwałem funduszy na remont kościoła, który ma ponad 100 lat i jego zaplecza. Udało się znaleźć murarzy, którzy przyjechali z Polski. Zaangażowanie ludzi jest ogromne – to wielka radość. Natomiast w Suchumi najpierw był remont, potem odbyła się pierwsza półkolonia. Rozniosło się echem, że katolicy robią coś dla dzieci. Jest też pomysł zorganizowania tam posiłków dla bezdomnych, na to brakuje jednak na razie funduszy. Natomiast akcję „Zupa dla bezdomnych” prowadzimy już w Tbilisi. My ją finansujemy, a gruzińscy wolontariusze realizują.
Księdza ulubione wspomnienie z Gruzji?
Gruzini są tak sympatyczni, mili i gościnni, że każdy, kto był w tym kraju, szybko zapada na „nieuleczalną chorobę” przywiązania do niego. I wraca. Gruzja staje się coraz popularniejszym miejscem wyjazdów, a ja polecam je każdemu młodemu człowiekowi, tym bardziej w ramach realizowanego wolontariatu. To element szczególnie uczący i kształtujący człowieka. A moje ulubione wspomnienie… Szczególnie pamiętam księdza Jerzego Szymerowkiego, który kazał mi odprawiać Mszę po gruzińsku. Nie znałem wtedy ani jednego gruzińskiego słowa, a on mówi: ,,Ja cię nauczę!”. I po 15 minutach już stałem i czytałem mszał po gruzińsku. Ksiądz był tak stanowczy, że nie sposób było mu odmówić, więc szybko się nauczyłem. Będę wspominał też Gruzję sprzed 10 lat – inną, zdecydowanie biedniejszą, teraz powoli wszystko się zmienia. Ważnym elementem mojej pamięci o tym miejscu, naprawdę niesamowitym, jest historia polonii w Gruzji. Bardzo wielu Polaków, zwłaszcza inteligencji polskiej, zostało tam zesłanych po powstaniu styczniowym i do dzisiaj żyją tu ich potomkowie. Szacuje się, że około 1000 osób mówi w Gruzji po polsku, a to ludzie, którzy nigdy w Polsce nie byli.
Dziękuję Księdzu za ciekawą rozmowę i życzę, by wszystkie działania fundacji mogły się rozwijać!
Komentarze ( )