Graffiti – jedni postrzegają je jako akt wandalizmu, inni nazywają prawdziwą sztuką. Czym tak naprawdę jest graffiti? To dzieło czy zwykły bohomaz? Co wspólnego mają rap i graffiti? Wszystkie te pytania poruszyłam w rozmowie z Szamanem – magicznym człowiekiem nie tylko ze względu na ksywkę.
Kim jest Szaman?
Szaman jest gościem urodzonym, wychowanym i mieszkającym w Wołominie, który większość życia poświęcił na tworzenie hip-hopu w swoich rodzinnych rewirach.
No właśnie, skąd ta zajawka hip-hopem?
To przyszło jakoś naturalnie. Dorastałem i uzyskiwałem świadomość muzyczną w Polsce połowy lat 90-tych. W tamtym okresie rozpoczął się swego rodzaju bum na hip-hop i jego najbardziej rozpoznawalny element, czyli rap. Wyszły pierwsze kasety i płyty z polskim rapem, w stolicy były organizowane pierwsze imprezy rapowe. Wtedy zacząłem naukę w szkole w Warszawie. Do stolicy dojeżdżałem podmiejskimi pociągami, które w tamtym okresie były totalnie przeładowane przez writerów. Hip-hop był wszędzie! Moi starsi koledzy słuchali rapu, wychowałem się otoczony tym wszystkim. W 8 klasie podstawówki, w 96-97 roku, zacząłem robić graffiti, a chwilę później poznałem Cmoka, zajmującego się produkcją muzyki i zaczęła się zajawka na rap, która trwa do tej pory.
Kiedy przeglądałam zdjęcia Twoich prac byłam pod wrażeniem. Zacząłeś malować, bo taka była moda czy coś Cię tknęło i poczułeś, że jesteś w tym dobry?
Od zawsze rysowałem. Mam nawet taki blok, który znalazłem u mamy na strychu, gdzie są moje rysunki, które robiłem, mając 6 lat. Lubiłem i lubię rysować, malować. Robię to z czystego hedonizmu, po prostu sprawia mi to przyjemność i uspokaja mnie. Graffiti przyszło jako naturalne przedłużenie tej pasji. Po prostu rozwinąłem warsztat i poszerzyłem go o nową formę i estetykę. Graffiti ma jeszcze w sobie coś, czego nie rozumieją Ci, którzy go nie tworzą – jest to element buntu, adrenalina i nonkonformizm, co też bardzo mnie pociągało i pociąga do tej pory. Nigdy nie patrzyłem na to jak na modę, bardziej jako na autopromocję w środowisku. Od samego początku chodziło o nieśmiertelny slogan ,,make your mark in the society”.
Wiem o czym mówisz. Sama kiedyś zabierałam się za robienie graffiti, ale niestety nic mi z tego nie wyszło. Miałeś kiedyś okazję malować po pociągu?
Tak. Pierwszy pociąg zrobiłem w 1999 roku na bocznicy w Wołominie. Razem z moim przyjacielem z ekipy zrobiliśmy “end to enda”, czyli cały wagon pod oknami. Potem jeszcze wiele razy jeździłem do pobliskiego Tłuszcza, gdzie jest spora magistrala kolejowa i zajezdnia pociągów. Zrobiłem kilka razy też wagony naprawcze, kilka lokomotyw i wagonów towarowych. Pociągi odpuściłem sobie od czasu, gdy weszliśmy do Unii Europejskiej, ponieważ od tamtej pory są one systematycznie buffowane i rzadko, który panel ma okazję opuścić yard. Wszystko jest myte i czyszczone, ale są tacy, którym to nie przeszkadza i dalej robią panele. Serdecznie ich pozdrawiam i szanuje tę determinację!
Rozumiem, że zapewne wtedy dało się poczuć tą adrenalinę, o które wspominałeś wcześniej. Wiele było takich historii, kiedy kogoś złapano na malowaniu pociągów. Uniknąłeś niebezpieczeństwa?
Na malowaniu pociągów nie złapano mnie nigdy i bardzo się cieszę z tego powodu, bo kary są dość spore, szczególnie teraz. Parę razy zdarzało się uciekać i chować po rowach i zaroślach.
Znam parę osób, które nadal ryzykują w imię sztuki, żyją tą zajawką i nie wyobrażają sobie życia bez graffiti. Na przykład w ”Blokersach” z 2001 roku ukazano postacie grafficiarzy, którzy potrafili odmówić sobie nowych butów, a czasem jedzenia, żeby mieć na puszkę farby. Jak to postrzegasz? Czy takie poświęcenia to granica między sztuką a życiem?
Myślę, że każdy sobie wybiera swoją drogę. Doceniam i szanuje takie poświęcenie. To jest choroba, z której się jednak nie wyrasta, a jeżeli Ci przechodzi to trochę tak jakbyś nigdy tego nie robił. Postrzegam to jako sztukę, a sztuka wymaga poświęceń. To działa jak narkotyk i jest to bardzo pozytywny narkotyk moim zdaniem.
A co z rapem? Rap jest Twoim narkotykiem?
Zdecydowanie tak. Traktuję to trochę jako konfesjonał, zwierzenia do mikrofonu zawsze w stu procentach szczerze. Jest to forma katharsis, oczyszczam się z całego brudu i czerpię z tego przyjemność, a jeżeli podoba się słuchaczom, to już jest pełen sukces.
Muszę się przyznać, że Twoje demo dosłownie zawładnęło moim sercem! Nie wyobrażam sobie dnia, żeby nie posłuchać jakiegoś Twojego kawałka. Moim zdaniem jest to świetny materiał. Na pewno kosztował wiele pracy i starań. Dlaczego z takim asortymentem rymów, talentem i zajawką do rapu nadal jesteś w podziemiu?
Dziękuję bardzo za te miłe słowa. Masz na myśli ”Szaman Demo”? To dość stara płyta, ale widzę, że nadal aktualna. Nigdy nie ciągnęło mnie jakoś specjalnie, żeby wydać “legala” i się wybić. Znam trochę rynek, ten biznes i wiem dobrze, jak to wygląda. Nigdy nie pchałem się z tym nigdzie na siłę. Wychodzę z założenia, że jeżeli się to komuś decyzyjnemu spodoba to sam się do mnie zgłosi. Nie mam zamiaru latać i na siłę pokazywać się innym. Robię swoje u siebie i jest mi całkiem dobrze. Kolejna sprawa, że część z tych kawałków jest dość kontrowersyjna, mało ,,współczesna” i dość niszowa. Sporo ludzi tego nie rozumie i sporo ludzi uważa, że jest to zbyt ciężkie, szczególnie te nowsze kawałki.
Niestety nie zdążyłam się zapoznać z całą Twoją twórczością, ale na pewno nadrobię zaległości. Szczególnie ta pierwsza płyta jest moim zdaniem bardzo aktualna. Nie wiem… może to ze względu na mój sentyment do starszych produkcji, ale te kawałki mają w sobie magiczną moc, przekaz i wypływa z nich prawda niestereotypowego emce. Wydawcy popełniają grzech, że jeszcze nie zainteresowali się takimi perełkami i nie mówię tutaj tylko o Twojej twórczości, ale o całym podziemiu, w którym jest tylu niedocenionych raperów.
Patrzmy na to z bardziej optymistycznej strony, niektórym może to wyszło na dobre. To prawda, w podziemiu kryje się wiele perełek, ale jest też wiele chłamu. Polska zajmuje podobno 5 miejsce na świecie, jeżeli chodzi o ilość twórców rapu zarówno tych legalnych, jak i tych w podziemiu. Można powiedzieć żartobliwie, że więcej jest raperów niż słuchaczy.
Masz rację. No, ale każdy dobiera muzykę do swojej osobowości. Od jakich artystów zaczynałeś swoją przygodę z rapem?
Pierwsi artyści, jakich usłyszałem jeszcze w latach 90tych, to oczywiście amerykańscy pojawiający się niekiedy w polskiej telewizji, na przykład: Mc Hammer, Kriss Kross, Dr Dre, Salt’n’Pepa czy Ice Vanilla. Potem oczywiście zaczęły docierać do nas bardziej ambitniejsze rzeczy, których słuchałem bez opamiętania – Cypress Hill, Wu Tang Clan czy Krs One. Z polskich wykonawców to wiadomo Liroy, Kaliber 44, Wzgórze Ya-Pa 3 i oczywiście Mistic Molesta oraz 3H.
Klasyki! Uwielbiam oldschool, ave 90.
Dokładnie, do tej pory słucham głównie amerykańskiego rapu ze złotej ery, czyli lat 90-tych. To jest studnia bez dna. Cały czas uzupełniam swoją kolekcję i zbieram ten rap na winylach – ma to swój urok, którego żadne MP3 nie jest w stanie zastąpić.
Dokładnie tak. Magiczny okres, magiczne lata… ja raczej siedzę w polskim oldschoolu.
Też mam tego mnóstwo, jeszcze nawet na kasetach, których mam kilkaset, w tym audycje Bogny Świątkowskiej, Volta czy Jan Mariana i Deszcza.
Chciałbyś jeszcze coś dodać, o czymś powiedzieć, poruszyć jakąś ciekawą kwestię?
Pozdrawiam wszystkich świadomych słuchaczy rapu, wszystkich, którzy znają historię i są świadomi korzeni. Pozdro!
Dzięki za rozmowę!
***
Jak więc jest z graffiti? Sztuka czy bohomaz? Ta rozmowa dowodzi, że może być sztuką. Grafficiarze chcą czuć adrenalinę, czują dumę, kiedy widzą swoją pracę, ale i chcą przekazać coś zakorzenionego w szerszym kontekście społecznym i muzycznym.
Komentarze ( )