Pan Wiesław jest 51-letnim kierowcą autobusu. Można by pomyśleć, że wybrany zawód nie był spełnieniem Jego marzeń, lecz wynikiem źle podjętych decyzji czy brakiem aspiracji. Jednak, nic bardziej mylnego. Nie dość, że Pan Wiesław spełnia się w zawodzie kierowcy, to na dodatek marzył o nim od najmłodszych lat.
Może zacznijmy od początku. Skąd wzięło się zainteresowanie zawodem kierowcy czy też ogólnie motoryzacją?
Każdy mały chłopiec ma jakieś zainteresowania, jeden chce być strażakiem, drugi policjantem, trzeci lekarzem, a ja zawsze chciałem jeździć dużymi samochodami. Mój tata był mechanikiem samochodowym, cały czas auta były dookoła mnie. Gdy wracałem ze szkoły, a taty jeszcze nie było w domu, biegłem do warsztatu niedaleko, gdzie pracował. Robiłem tak tylko po to, żeby przez ten mały odcinek przejechać się samochodem. Tata sadzał mnie na kolanach i uczył kierowania. W ten sposób w wieku 10 lat potrafiłem prowadzić samochód. (śmiech). Oczywiście trzeba to wziąć w duży cudzysłów.
Czy już wtedy wiedział Pan, że chce wiązać przyszłość z tym zainteresowaniem ?
Nie wiedziałem, czy będę kierowcą, czy też nie. Na początku to było jedynie dziecięce marzenie. Wszystko się jednak tak układało, że ciągle miałem do czynienia z motoryzacją. Jako harcerz razem z żołnierzami jeździłem ciężarówkami, kiedy oni pomagali nam rozstawiać letnie obozy, bardzo mi się to wtedy podobało. Miałem też starszych kolegów, którzy byli kierowcami autobusów, uwielbiałem towarzyszyć im w różnego rodzaju wycieczkach. Po skończeniu technikum mechanicznego w Łańcucie, pracowałem społecznie jako kwatermistrz w ZHP w hufcu Łańcut. Sprawowałem opiekę nad taborem samochodowym. Nieraz brakowało kierowców. A zatem wiedząc, że będę miał pewne miejsce pracy, zrobiłem prawo jazdy na autokar. Tak zaczęła się moja kariera i zarazem pasja zawodowa. Odrodziły się we mnie dziecięce marzenia.
Pański zawód wiąże się z długimi wyjazdami. Warto powiedzieć, że już od wielu lat jest Pan związany z firmą transportową. Jeździ Pan przede wszystkim poza granice kraju. Jak Pan sobie radzi z długą rozłąką z rodziną i domem?
Zawsze trudno jest mi opuszczać rodzinne strony, ale tym samym moja radość jest spotęgowana, gdy wracam z trasy. Gdy już się jedzie do domu, człowiek cały czas myśli o tym, że już blisko, coraz bliżej, coraz bliżej. Nawet w nocy nie chce mi się spać, oczy mi się otwierają, żeby jak najszybciej zobaczyć znajome twarze. Bardzo mi przykro, że nie mogę wziąć ze sobą nikogo z rodziny. Raz udało mi się zabrać synów do Grecji. Po powrocie byli bardzo zadowoleni i ja również miło wspominam tą wycieczkę. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że przez całą drogę myślę tylko i wyłącznie o rozłące z bliskimi. Tą tęsknotę za miejscami i ludźmi, których znam cały czas mam w sobie. Jednak jakoś sobie ją wynagradzam przyjemnością z jazdy, którą kocham i poznawaniem nowych miejsc. Jest coś takiego, co ciągnie mnie do zwiedzania świata i zobaczeniu czegoś niezwykłego. Uwielbiam i zawsze się ekscytuję, gdy mam jechać w miejsce, gdzie jeszcze nie byłem. Zwiedziłem prawie całą Europę, a to, co zobaczyłem, jest moje i nikt mi tego nie zabierze.
Czyli Pańską pasją nie jest tylko motoryzacja, ale również poznawanie świata. Ma Pan jakieś swoje ulubione miejsca w Europie?
Najlepiej czuję się w Grecji, w Atenach, gdzie spędziłem prawie 15 lat, jeżdżąc co tydzień. Miałem okazję wielokrotnie zwiedzić Ateny – turystycznie i pielgrzymkowo. Bardzo mi odpowiada grecka kuchnia, spotykam w tym kraju wielu miłych ludzi i absolutnie jestem zakochany w tamtejszym krajobrazie i pięknym ciepłym morzu.
A nie ma Pan czasami zwyczajnie dosyć tej ciągłej podróży?
Za każdym razem, gdy jestem zmęczony, już mam dość i chciałbym wracać do domu. Ale po pewnym czasie, po dwóch, trzech dniach już mam ochotę gdzieś pojechać, bo po prostu już mam to we krwi i ciężko jest mi znaleźć sobie gdziekolwiek indziej miejsce.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Komentarze ( )